Po raz drugi w tym miesiącu budzę się w moim własnym, prywatnym łóżku. Boże.. dziękuję za to cholerne łóżko i za to,że w końcu mogę się wyspać. Za to, że ciągle się spieszę, że wciąż o wszystkim zapominam i udaję, że egzaminy które właśnie zdaję że że.. że ich tak naprawdę nie ma? Ja. Jedna wielka ironia. Podnoszę się powoli, ostrożnie, przekręcam to okrągłe coś na radiu, żeby grało głośniej. Fatum aeternam.. Aaa..aaa kuurwaa. Dzieńdobry, do najbliższego egzaminu ustnego zostały pani 4 dni. Sięgam z rezygnacją do bordowej torebki i wyciągam sobie papierosa, otwieram okno siadam na parapecie i katuję się -2 stopniami. I co z tego, że ostatnie tygodnie upływają mi tak błogo, tak beznadziejnie spokojnie i przewidywalnie. (Choć nigdy nie wiem co będzie jutro) Co z tego, skoro nie mogę dojść, o co mi chodzi? Męczą mnie wszyscy, męczą mnie te pytania, czemu napisałam list, czemu listu nie napisałam, a o co mi chodzi i nie chodzi, a czemu się nie odzywam, a czemu wypalam z tematem w najmniej odpowiednim momencie, a po co mi kolejny kolczyk, a czemu nie pójdę do lekarza, a po co maluję paznokcie zamiast sie uczyć, a po co a na co a w ogóle to mnie ten świat nieprzeciętnie wkurwia...!