5:20
Obudziło mnie nagłe
- Mirrrau mrrrau mrrau. - Murmur przyszedł budzić mnie na śniadanie. Było to tym bardziej denerwujące, ponieważ niecałe cztery godziny temu ten sam kot, w ten sam sposób opowiadał mi
o nieszczęściu, które go spotkało. Rodzice wyjechali i nie ma ich w łóżku. Pierwszy raz w życiu spotkała go taka sytuacja, więc rozpacz trwała do 1:30. Wtedy po raz ostatni spojrzałam na zegarek przed snem.
- Przestań Murmur, mama nie karmi was w niedzielę o piątej rano, nie kłam. - powiedziałam, nawet nie otwierając oczu.
- Mrrau mirrau mraaau - usłyszałam w odpowiedzi. Nie zamierzałam się jednak poddawać.
Co to, to nie. Zajęcia zaczynam dopiero po dziewiątej. Nie będę zrywać się dla jakiejś bandy kotów przed świtem tylko dlatego, że coś sobie ubzdurały.
- Wstanę dopiero za godzinę, teraz macie być cicho, bo nie będzie żarcia. - w międzyczasie dołączył Niań, który również zaczął się wykłócać o śniadanie, dlatego zwróciłam się do obydwu awanturników. Ku mojemu zdziwieniu zrozumiały.
6:30
- Mirrau mrrau mrrau.
- Proszę jeszcze pięc minut. - włączyłam drzemkę w telefonie, obiecując sobie, że gdy zadzwoni,
na pewno już wstanę. Niestety mój pomysł okazał się nie do przyjęcia. Murmur dalej się wydzierał,
a dodatkowo zaczął po mnie deptać. Próbowałam to ignorować. Jego piskliwy głosik nie sprzyja ponownemu usypianiu, ale pomyślałam, że to nawet lepiej, może dzięki temu będzie mi łatwiej podnieść się z łóżka, gdy zadzwoni budzik. Nagle rozległ się huk. Usłyszałam tłukące się szkło,
co trochę mnie otrzeźwiło.
Od razu zaczęłam myśleć o tym, co mogli zniszczyć. Murmur był ze mną, więc jedynym możliwym winnym był Niań. Jako pierwszy przyszedł mi do głowy telewizor. Ostatnio ktoś wrzucił na grupę
o kotach zdjęcie rozbitego ekranu telewizora. Z tego powodu to było moja pierwsza myśl. Później pomyślałam o wazonie z suchymi kwiatami stojącym przy drziach łazienki. Już raz go wywrócili.
Faktycznie miałam rację. Niań zbił wazon. Niestety nie ten stojący niemal na środku pokoju, który można by było łatwo sprzątnąć, tylko taki, który stał na lodówce. Dokładniej wrzucił go za nią. Doszłam do wniosku, że to nie na moje nerwy i nie będę przyglądać się temu o tak wczesnej porze.
6:50
Zeszłam na dół, oczywiście koty biegły przede mną z prędkością światła, aby podkreślić swój głód
i wycieńczenie. Wpuściłam zmokniętego Muraszka i zaczęłam ich karmić. Po zejściu ze schodów złapał mnie kaszel, ale głodomory nie mogły czekać. Wymusiły na mnie jak najszybsze podanie jedzenia. Zanosząc się kaszlem zaczęłam im nakładać. Trzy koty to trzy miski, w każdej jedna saszetka. Proste. Dla dopełnienia rytułału musiałam oczywiście patrzeć jak ładnie jedzą. Zaraz zaczęły wymieniać się miskami, żeby sprawdzić, który ma lepsze.
W tym czasie zawołałam też Funię. Mina rozespanego psa nie była zbyt szczęśliwa. Z powodu koszmarnej pogody odmówiła wyjścia na zewnątrz, po czym poszła nasikała na dywanik w łazience, po czym wróciła do pustego łóżka rodziców. Ludzie się tam załatwiają, koty mają swoją kuwetę, więc logiczne, że psy też mogą. Prawda?
Po wykonaniu wszystkich tych czynności zaczęłam w końcu robić sobie śniadanie. Kawa w kubku "Najlepsza na świecie kocia mama". Zasługuję. Nie każdy wytrzymałby z takimi potworami. Do tego szybka tortilla i można się ubierać.
Murmur i Muraszek zaczynają poranną gimnastykę. Polega to na szybkim sparingu po całym domu
i walce ze sobą. Wspinanie się po firance, skakanie po krzesłach to norma. Gdy wracam na górę po leki, walczą akurat na bilardzie. Postanowiłam wyjść z domu zanim jeszcze coś zniszczą.
Dzięki temu byłam pierwsza na zajęciach, ale to chyba lepsze niż rozmowy z kotami.