Sama nie do końca mam pewność czy wierzę, że mam rację mówiąc o tym, jak silna jest i będzie nasza miłość przez wszystkie napotkane już trudności i te, z którymi jeszcze będziemy musieli się uporać. Uparcie twierdzę, że każda różnica, niedogodność, przeszkoda, jedynie nas zbliżą. Nie wiem też, czy przyznajesz mi rację dla spokoju, czy może chcesz w naszą nieskończoność wierzyć równie mocno, co i ja, ale to duże znaczenie ma dla mnie tylko wtedy, gdy akurat nie ma cię obok i nie wypełniasz moich myśli milionem swoich pomysłów, opowieści, zwierzeń i komplementów. Gdy mówię ci, że wierzę w przeznaczenie i nic więcej, to tylko po to, byś nakarmił się moją pewnością i uwierzył w moją fanaberię, bo nie masz pojęcia jak cholernie boję się tego, że to ot, zwykły przypadek, chwila nieuwagi, za którą będziesz musiał słono zapłacić. Mówisz, że męczy cię moje poczucie bezsensowności i wycofanie, ale nie masz pojęcia, jak bardzo boję się chwili, w której tego wszystkiego pożałujesz. Gdy pomyślisz, że nie było warto. Nie wolno ci tak myśleć. Chcę władać twoim umysłem i sercem do końca, nie wyganiaj mnie z niego.
14 lat. Tyle nas różni.
Co przez ten czas mogło się wydarzyć? Czy taki kawał z życia starczył ci, abyś zrozumiał, że nie wiesz czym jest miłość, że wszystko, czego dotąd na tym polu zaznałeś, to nie to, czego oczekujesz? I czy naprawdę podświadomie na mnie czekałeś? Na małą, zbłąkaną, ale cwaną duszę, nad którą opieka uszczęśliwia cię już sama w sobie? Bez względu na to, co dzieje się w moim toksycznym domu, bez względu na to, ile mam pracy, ile we mnie złości, a ile smutku, bez względu na to ile do zarzucenia mam światu, bez względu na to ile poczucia niesprawiedliwości we mnie- dla ciebie jestem zawsze taka sama. Lekko. Robię to nieświadomie, przyjmuję cię z pewnością, że będę cię smucić i dołować swoją nostalgią, a ty zawsze wyrzucasz ją za drzwi, nim usiądziesz i weźmiesz mnie w objęcia. Moja troska, opieka i czułość forma wdzięczności za wszystko, co dla mnie robisz. Dziwna symbioza.
-Chciałabym już iść, masz coś przeciwko?
-I tak cię kocham, a jakie mam wyjście.
-Nie kochać. To też jest jakaś opcja.
-Próbowałem. I było do bani.
I pocałunek. Jeden, drugi, pięćset kolejnych. Zawsze się tak kończy. Nie zraża cię moja złośliwość czy sceptyczność.
Czuję się przy tobie taka dorosła i dojrzała. Czasem śmieję się po czasie, bo w tak niesamowicie uroczy sposób rozmawiasz ze mną na poważne tematy i traktujesz jako czynnego uczestnika sytuacji ze swojego dorosłego życia, że znika moja cała nieśmiałość i młodzieńcza niewinność, w którą ubrana jestem za dnia, by większą przyjemnością było pozbywanie się ich ze mnie nocą. 14:22 co o tym sądzisz?