Tak. Znowu. Jak to się mówi: z deszczu pod rynnę? Zresztą wszystko mi jedno. Ani deszcz, ani tym bardziej rynna nie są jakoś specjalnie przyjemne w odbiorze. A powinny. W tym przypadku. To wszystko chyba moja wina, bo z każdej pierdoły robię problem. Ale kij z tym, nie umiem inaczej. Za mocno się angażuję, za mocno.. I to jeszcze bez wzajemności. Tak dla sprostowania: nie, nie zakochałam się. Teoretycznie. W każdym razie nie w pełnym tego słowa znaczeniu. I nie w jego powszechnie znanym, damsko-męskim,fizyczno-psychicznym odurzającym sensie. No.
A Świąt to mi się wcale nie chce robić, bo mi wyskoczyła sprężyna z aparatu i mam ją teraz w dziąśle, o. Życzę wszystkim smacznego i radujcie się moi mili póki czas, bo w środę do szkoły.
Na koniec dodam jeszcze, że nie odpowiadam za efekt komiczny i szkody spowodowane zakrztuszeniem się solonym orzeszkiem podczas oglądania tego zdjęcia.