Ostatnio zdałam sobie sprawę z największego paradoksu, w jakim tkwie ja i Wy wszyscy włącznie.
Orając sobie skórę paznokciami i becząc z takim natężeniem,że czułam rozrywający czaszkę ból, między kolejnymi spazmami niewyobrażalnego ryku zrozumiałam jedną, dosyć dziwną rzecz.
Powodem mojego takiego, a nie innego zachowania był fakt, że czułam się cholernie samotna.
Potrzebowałam przyjaciół, akceptacji i nagle zdałam sobie sprawę,że ich tak naprawdę NIE MA!
Obrzucałam ich mianem pieprzonych egoistów, którzy myślą tylko o swoim własnym tyłku.
Cholera jasna, dłonie same zaciskają mi się w pięści, jak to pisze, a zęby zgrzytają niemiłosiernie.
Najciekawsze jest jednak to, że nie z powodów wyżej wymienionych.
Bo niestety,ale na innych ludzi wpływu nie mam.
Jeśli zachwoują się tak,a nie inaczej, to chociażbym mogła góry własnymi rękoma przenosić, ich nie zmienię.
Swego rodzaju bezsilność zmotywowała mnie jednak to pewnych rozmyślań.
Teoretycznie mogłabym nadal tkwić w lichych mezaliansach i grać Bacha na żyłach, ale podążanie tymi samymi utartymi schematami jest po prostu szalenie nudzące.
Postanowiłam więc zawalczyć. Brzmi to maksymalnie groteskowo. Depresja kontra wiara, nadzieja? A może po prostu kontra wewnętrzna siła?
Coraz bardziej zaczynam wierzyć w jej istnienie.
Przecież jeśli tak często upadamy, również pod wpływem innych ludzi i mimo to wstajemy, to chyba nie bierze się to znikąd, prawda?
Chyba pora na ostre zmiany ;)
Inni użytkownicy: misjonarzetarnowsahasularahajpanek94amandooojulitkajula144unospinnalex11234adriano3488nalna90vitusos
Inni zdjęcia: ... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24Wspomnienie Krakowa bluebird11Alleluja milionvoicesinmysoul:) szarooka9325wielkanoc 2025 dorcia2700Wujcio waratuncio to ja bluebird11