Mieszkam w pobliżu lasu. Lasu, przez który przebiega linia kolejowa. Linia długo nieużywana- zapomniana niczym zardzewiała już chuśtawka, znajdująca się za domkiem małżeństwa, które za cel swojego życia przybrała odchowanie kilkoro dzieci; małżeństwa, któremu udało się dopiąć celu. I tak sobie biegnia ta linia, nikomu nie przeszkadzając, po drodze mijając zaledwie kilka domów, których łączną sumę bylibyście w stanie policzyć na palcach jednej ręki. Mój dom jest tym ostatnim- lężący na totalnym pustkowiu dom. Dom, który wygląda jakby był z czasem na "ty", z pewnościa znający jego liźnięcie. Ale to nieważne. Nie zatracajmy się w opisie mego domu, na to z pewnością znajdziemy jeszcze czas.
Siedziałem na kanapie w moim salonie, ślepo patrząc się na telewizor, surfując po kanałach, kiedy to nagle spojrzałem na zegarek znajdujący się na prawo od owej kanapy. 21:00- "No, pora na spacer, co?"- powiedziałem, spoglądając na mojego psa, który leżał tuż obok mnie. Nagle przeszedł mnie straszliwy dreszcz, jak ten kiedy ktoś dotknie was moment po tym jak zjechał z jednej z tych zjeżdzali w jednej z restauracji McDonald'sa. "Idę się wysikać i idziemy, ty stary koniu"- raz jeszcze zwróciłem się do mojego czworonożnego przyjaciela. Wstałem po czym udałem się do łazieńki, w celu zaspokojenia wcześniej wspomnianej potrzeby.
To co ujrzałem po powrocie wprawiło mnie w niemałe osłupienie: pies, który większość swoich starczych lat przeleżał na kanapie, teraz siedział przed nią- skierowany tyłem do mnie- wpatrzony niczym w obrazek w ścianę znajdującą się za jego rutynowym legowiskiem- czytaj moją starą, choć wciąż stylową, skórzaną kanapą- i merdający swym niemalże z folii wyciągnietym ogonem jak oszalały. "O co ci chodzi stary?"- pomyślałem stawiając kolejny krok w jego stronę. Momentalnie odwrócił głowę w moją stronę i znów ujrzałem te jego szczeniackie oczka. Po ledwie kilku sekundach, które spędził na wpatrywaniu się we mnie, znów odwrócił się w stronę uprzednio wspomnianej ściany lecz od razu zaczął śledzić "powietrze", swoimi w prawdzie starymi już ślepiami, od rogu kanapy aż do przepokoju, który znajdował się za moimi plecami. Znów poczułem ten makabryczny dreszcz. Starałem się o tym nie myśleć i przywołałem psa do porządku, dając mu do zrozumienia, że to jego ostatnia szansa na to bym się jeszcze wywlukł z domu i wziął go na ten wieczorny spacer. Od razu się posłuchał. Założyłem mu smycz i zarzuciłem na siebie zwietrzałą już skórzaną kurtkę, która swoje najlepsze lata miała już daleko za sobą.
Po chwili byliśmy już na zewnątrz. Przed domem stała pojedyncza lampa. Lampa, która oświetlała zarówno mój ganek jak i skrawek brukowanej dróżki prowadzącej do lasu, do którego to zawsze chodziliśmy na spacery.
Minęła minuta i już znaleźliśmy się na granicy tego liściastego gaju.
Granicą tą było przejście przez tory; przejście, za którym dróżka rozwidlała się na dwie części- jedna prowadziła w prawo, jakieś trzydzieści minut marszu do centrum miasta, druga zaś prowadziła w głąb lasu- Deeper, into the rabbit hole we go.
Kiedy to mijaliśmy to rozdroże, mój kanapowiec niemalże zamarzł w bezruchu, nie pozwalając mi iść dalej, prawie przewracając mnie w swoją stronę, kiedy to smycz zaprzestała współpracować, po tym jak doszła do granic swojej rozciągliwości. Spojrzałem się na niego, by zrozumieć co było godnego aż takiej uwagi. Ku memu zdziwieniu nie ujrzałem nic poza wszechogarniającą ciemnością rozciągająca się od ostatniego promyka blasku lampy przy moim domu, zapewne aż po kres lasu gdzie horyzont spotyka się z blaskiem Księżyca. "Ej, odbija ci już, czy jak? No chodź"- powiedziałem, po czym próbowałem delikatnie pociągnąć go w swoją stronę. Nic. Ani drgnął. Jakby mnie tam w ogóle nie było.
Nagle niczym strzała odbił w drugą stronę, wtedy ja znowu poczułem ten przerażający dreszcz. "Czy on za czymś goni?"- pomyślałem. Zdawać by się mogło, że obserwował coś od samego początku, najpierw w domu, później przy drzwiach, a teraz na samym spacerze. Pomimo tej straszliwej myśli reszta spaceru przebiegła spokojnie, a ja szybko zapomniałem o tych niepokojących zdarzeniach.
Przechodziłem właśnie przez furtkę mojej bramy, kiedy to nagle znów poczułem to okropne uczucie. Bez chwili wahania spuściłem psa ze smyczy i krzyknąłem "Goń mały, goń!". Z przerażeniem spoglądałem na mego przyjaciela goniącego za niczym innym jak za wiatrem w polu dookoła domu. Ruszyłem w kierunku drzwi by czym prędzej otworzyć je za pomocą klucza, który zawsze spoczywał w mej kieszeni wraz z portfelem i zapalniczką. "Nie ma go"- zauważyłem- "Cholera, gdzie on jest"- kontynuowałem zawody. Nagle moim uszom dało się wyłapać stłumiony pisk mojego brytana. Niczym błyskawica poleciałem na tył domu, tylko po to by zobaczyć go leżącego przy płocie, trzęsącego się niczym galareta na tacy kelnera, który trzy dni temu rzucił palenie. Od razu zabrałem się do oględzin- żaden ze mnie weterynarz, ale natychmiast zrozumiałem, że muszę go stamtąd zabrać jak najszybciej się da. Wciąż jednak nie miałem kluczy. Wtedy nagle ujrzałem je spoczywające tuż przy tym kudłaczu. "Dobry pies!"- krzyknąłem i momentalnie chwyciłem klucze. Zabrałem się za podnoszenie czworonoga. "Ty grubasie..."- parsknąłem, próbując dodać tym sobie otuchy. Biegłem w stronę drzwi tak szybko ile fabryka dała.
W końcu do nich dotarłem i w sekundę je otworzyłem. Wpadłem do domu jak poparzony. Położyłem włochate gadzisko na dywanie, po czym on wstał i pobiegł do salonu. Pobiegłem tam za nim, w pośpiechu zapominając by zamknąć drzwi wejściowe.
To chyba jakieś deja vu. Ujrzałem to samo co przed wyjściem z domu- pies wpatrujący się w ścianę, jak szalony merdający ogonem.
Cokolwiek było tam na zewnątrz i chciało zabić mi psa... Znów było w środku.
Nigdy nie zostawajcie sami, bo coś zawsze pragnie Waszej uwagi
Miłej nocy, Ja. Paranormalny.
Inni użytkownicy: janek1118purpurraahoccaayrton123johnybbbemillyyy0987misjonarzetarnowsahasularahajpanek94amandooo
Inni zdjęcia: Opuszczony. ezekh114Narodowy. ezekh114... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24Książkowy świat locomotivC: milionvoicesinmysoulWyruszamy na jeziora. halinam