photoblog.pl
Załóż konto
Dodane 12 CZERWCA 2015
139
Dodano: 12 CZERWCA 2015

Cynamon

Uważne pyski podrywają się do góry, a unoszący się w powietrzu kurz przywodzi mi na myśl zapomniane oblicza wszechogarniającego strachu. Opuszczam szelest piekielnego materiału i teraz zamiast morza, otaczają mnie granaty nocy. Psie pazury zadrapują drewno ganku, a moje stopy muskają mokra od deszczu ziemię; każdy kolejny krok przynosi przekonanie o podekscytowaniu, chociaż nie jestem do końca pewien dokąd zmierzam. Dzisiejszej nocy Wolf Trap spowija gęsta mgła, toteż jestem w stanie obserwować rozmerdanych przyjaciół wyłącznie do granicy lasu  kiedy znikam za pierwszymi dębami echo ich szczeków ledwo muska moje uszy. Gałązki wplątują się w moje włosy i pozostawiają zaróżowione ślady na moich licach, ale twardo idę przed siebie i nie waham się nawet w momencie, w którym kamienie boleśnie ranią moje stopy. W powietrzu unosi się zapach cynamonu, ale pomimo absurdu rozchylam odrobinę wargi, by poczuć słodkość na języku. Zimno smaga moją odsłoniętą skórę tworząc na przedramionach zmyślne konstelacje w postaci gęsiej skórki; niczym lunatyk, lunatyk z zasłużonym tytułem, wyciągam przed siebie dłoń i choć wcześniej towarzyszył mi blask księżyca, teraz stoję w zupełnej ciemności. Poruszam palcami, a kiedy stawiam kolejny, tym razem pełen obawy krok, moje opuszki napotykają przeszkodzę. Nie jest to jednak pień drzewa, struktura jest zbyt szorstka i miękka zarazem, przez co przywodzi mi na myśl umaszczenie zwierzęcia. W istocie, kiedy wstrzymuję oddech, oddechu nabiera potężna istota przede mną, a ciepło wypływające z chrap przyjemnie muska moją twarz. Nie czuję niepokoju kiedy jeleń podtyka mi pod dłoń swoje poroże  ostrożnie pocieram kciukiem ostry szpikulec, a potem przytykam palec do swoich warg, by oblizać spływającą do nadgarstka strużkę krwi. Ryk jelenia rozdziera noc, dzięki czemu jestem w stanie na ponów widzieć otaczające mnie konary. Potykam się, ale nie upadam; wczepiam palce w futro i wtulam w nie twarz, a irracjonalne poczucie bezpieczeństwa przynosi mi zapomnianą pewność siebie. Słyszę bicie serca, serc razy dwa, razy trzy, osiem, dwadzieścia. W tle świerszcze wygrywają melodie pomiędzy taktami pohukującej sowy; cynamon opływa oczy, wbija się w źrenice, zmusza mnie do krzyku i upadku w akcie paniki. Dźwięki ustają, a ja wiję się w opadłych zielonych igłach. Pomiędzy jednym mrugnięciem, a drugim, zamiast rozgwieżdżonego nieba dostrzegam zwisające nade mną kopyto. Jeleń kręci głową, jakoby w amoku obijając porożem o pobliskie drzewa, a następnie staje na mojej klatce piersiowej. Oddech się urywa, oczy zachodzą łzami, język tonie w cynamonie, ale żaden z obecnych bodźców nie jest w żaden sposób krzywdzący. Uśmiecham się błogo, obserwując wpatrzone we mnie ślepia, a kiedy sam trzepoczę powiekami, spadam. Spadam w dół, pod ziemię, przez skorupy ziemskie aż do samego jądra, ale nie jestem w stanie się zatrzymać, a pęd pali i drapie moje trzewia.