Twój obraz zacieram, życie doskwiera mi coraz częściej.
Twe odbicie umiera w oczach, powielam egzystencje w blokach.
W duszy listopad mrozi serce, wciąż się miotam, moja Golgota,
upadam z deszczem łez
Rozbity o kant tez świadomości biorę wdech jakby z konieczności.
To nie śmiech, to rozpacz i wiatr i muszę spaść chyba.
Dziś stoimy tak dziwnie w drzwiach
To - wybacz mi.. choć ten świat za oknem
jak ziemia krople, przywitał się z naszym końcem
To już chyba nieistotne, kiedy stoję na krawędzi,
a czas rzeźbi nasze smutne rysy w ciszy, którą znasz jak nikt.
Tak się boję o mnie, mógłbym stać w tym oknie,
zrobić krok w bezpowrotnie, a pod stopami mieć dwa stopnie w dół,
związane dłonie i te listy do mnie, wydrapane w betonie jak blizny.
Wciąż lecę w dół, to straszne jak ból a silniejsze niż instynkt,
przeczucie, że cud nie przytrafia mi się nigdy.
A Twój bóg nie napisał życiorysów wszystkim z nas.
Spójrz mi w twarz i powiedz:
"Skurwysynu nienawidzę Cię, na wieki odejdź"
Sam nie wiem co czuć mam, Bóg na przeciw lustra,
to najgorsza spowiedź jaką zostawiłeś na mych ustach.
Kielon w górze, nie ma na co czekać,
proszę przekaż, że nie mogę nic obiecać jej.
Czuję syf na skórze, pcham ten syf ku górze,
miałem wtoczyć go na szczyt a nie stoczyć się.
Kurwa wstyd mi, gdzieś zniknęła mistyka,
dwa oblicza jej piękna w niej - Afrodyta
I choć robię wbrew sobie, twarz kamienna, mimika
moje myśli wieją chłodem, ich połacie - Arktyka
Ostatni liść opadł, ostatni listopad,
ostatki sił i ten list do Was.
Muszę iść do Was, krusząc gzyms pod stopami,
nie mam nic w oczach.
Jestem winny - chcę stanąć tam gdzie niewielu,
skoro ten rap to pole walki w nas - Koloseum
Bezsilny, proszę Cię tylko nic nie mów,
kiedy ten ból wybucha we mnie - apogeum
Piszę w pełnym amoku
Kocham rap zwykle wtedy, kiedy chleję w opór
Robię rap, zwykle wtedy pozostaje popiół
Robię rap choć go rzucam od dobrego roku, Ty
Każdy z nas skurwysynu, ma tą drugą twarz na przymus - anonimus
Dałem serce dla rymów, to im nie wystarczy
Czuję bezwład, bez Was nie mam o co walczyć