#Dzień drugi, rano.
Pada deszcz. Mam nadzieję że uda mi się dzisiaj znaleźć wioskę Kvatch. Zimno. Nie lubię takiej pogody. Wczoraj w ruinach znalazłem sporo mikstur i parę przydatnych przedmiotów. Może uda mi się je zyskownie sprzedać. Czas się kończy, muszę się śpieszyć. Wyruszam.
#Dzień drugi, później.
Kurwa mać. Podczas potyczki z dzikimi zwierzętami zostałem ranny w nogę. Wygląda na to, że wdała się infekcja. Dzięki czarom leczącym nie czuję bólu, jednak mam problemy z poruszaniem się. To znacznie spowolni mój marsz. Po drodze natknąłem się na bandytów i małe obozowisko, nie obyło się bez walki. Zdobyłem trochę pożywienia i prawdopodobnie cenną szatę. Niedaleko od obozowiska, znalazłem wejście do starożytnych ruin. Pełno w nich nieumarłych, jednak nie mam czasu aby dokładnie sprawdzić to miejsce. Wrócę tutaj kiedy indziej... Widzę już zarysy wzgórz otaczających Kvatch, niedługo będę na miejscu. Wciąż pada.
#Dzień drugi, późny wieczór.
Gdy przybyłem do Kvatch, nie poznałem tego miejsca. Gęste kłęby dymu z palących się domostw i przerażeni mieszkańcy uciekający w popłochu do prowizorycznego obozu pod miastem, to niezbyt ciekawy widok. Czym prędzej udałem się ku bramom miasta. Tam spotkałem oddział straży miejskiej, a raczej jego resztki. Dowiedziałem się że miasto zostało zaatakowane przez Daedry , a przed wrotami pojawił się portal do otchłani. Postanowiłem że podejmę ryzyko i do niego wejdę. Gdy znalazłem się w środku, stanąłem jak wryty. Dziesiątki zmasakrowanych ciał, umierający w męczarniach ludzie dożywający ostatnich chwil w agonii nigdy nie zapomnę tego widoku. Wyciągnąłem swój dwuręczny miecz i ruszyłem do ataku na Daedry. Odniosłem rany, jednakże zapas uprzednio znalezionych mikstur rozwiązał ten problem. Wspomagając się czarami, nieustannie parłem w kierunku wieży. Po drodze spotkałem jednego z ocalałych żolnierzy niestety, nie znam jego imienia. Razem dostaliśmy się do wieży,a jego pomoc okazała się bardzo cenna. Niestety, diablik zaszedł go od pleców i śmiertelnie ranił w tułów.
Ogarnięty żalem i bezsilnością na śmierć kompana, rzuciłem swym jednoręcznym mieczem który noszę u boku, przebijając niespodziewajacego się takiego ataku stwora. Nic nie mogłem zrobić aby pomóc kompanowi. Udało mi się jedynie pobłogosławić jego duszę, aby nie została pochłonięta przez to przeklęte miejsce. Wstałem, wydobyłem swój miecz z nieżywego już diablika i pognałem ku górnym kondygnacjom wieży. Po ciężkich walkach, udało mi się dotrzeć na szczyt. Gdy zabiłem Daedrę strzegącą klucza, otworzyłem bramę głównego pomieszczenia. Na jego środku stał okrąg otoczony dziwnymi znakami runicznymi, a w jego środku znajdował się kamień runiczny o ponadprzeciętnej mocy. Wiedziałem, że to on utrzymuje portal. Chwyciłem go jedną ręką, a drugą wykonałem znak -kamień został roztrzaskany nagłym uderzeniem mocy zaklęcia którego nauczono mnie dawno temu. Nagły rozbłysk zwalił mnie z nóg i pozbawił przytomności. Kiedy się ocknąłem, leżałem niedaleko bram do miasta, a portalu już nie było. Strażnicy byli zdumieni moim czynem, jednak nie mieliśmy czasu na pogawędki. Ruszyliśmy do miasta. Po krótkiej walce, opanowaliśmy południowy plac i dostaliśmy się do katedry, w której ukryli się uwięzieni mieszkańcy,a wśród nich osoba której szukałem. Kapłan Martin, po którego tu przybyłem był zdziwiony tym co ode mnie usłyszał. Jednakże, udało mi się go przekonać do opuszczenia klasztoru i wyruszenia ku Weynon. Tam dowie się wszystkiego na temat mojej misji, i tego jaki ma z tym związek. Teraz udaję się na spoczynek, ból nogi zaczął być odczuwalny pomimo zaklęć. Jutro z rana kontynuujemy podróż.
Inni użytkownicy: julitkajula144unospinnalex11234adriano3488nalna90vitusoslilly02niebieskadmajustkyuubanmadlenkw
Inni zdjęcia: Tradycyjny biał barszcz bluebird11*** staranniemilczysz*** staranniemilczysz*** staranniemilczysz*** staranniemilczyszJan Rosół bluebird11*** coffeebean1MOJE WIELKANOCNE SŁODKOŚCI xavekittyxja patrusiagdja patrusiagd