Marzę tylko o niestereotypowym życiu, mieszkaniu pełnym kotów, psów i ptaków (co jest nierealne ze względu na antagonistyczne stosunki między kotami a ptakami, ale pomarzyć można), o wielkich pasjach i podróżach, o wielkim gronie przyjaciół, siedzących w moim domu zagraconym niczym antykwariat wieloma pamiątkami z podróży i lat młodszych, pijących egzotyczne herbaty, tańczących i śmiejących się w rytm muzyki ciepłej, południowej i zachodniej, flamenco i wszystkiego co rytmiczne, namiętne i dzikie. A ja grać będę na akordeonie w spódnicy koloru Indygo z ręcznie rzeźbionymi w egzotycznym drewnie bucikami na uszach.
I co dzień obiecuję sobie że od jutra przestanę szukać wymówek, wad, usprawiedliwień, że po prostu wstanę, pójdę i zacznę tworzyć. Aby móc żyć właśnie w ten, a nie inny sposób.
I tak 19 lat...
"Zaczęło się od wylęgania jaj ptasich.
Z wielkim nakładem trudu i pieniędzy sprowadzał ojciec z Hamburga, z Holandii, z afrykańskich stacyj zoologicznych zapłodnione jaja ptasie, które dawał do wylęgania ogromnym kurom belgijskim. Był to proceder nader zajmujący i dla mnie- to wykluwanie się piskląt, prawdziwych dziwotworów w kształcie i ubrawieniu. Niepodobna było dopatrzeć się w tych monstrach o ogromnych fantastycznych dziobach, które natychmiast po urodzeniu rozdzierały się szeroko, sycząc żarłocznie czeluściami gardła, tych jaszczurkach o wątłym, nagim ciele garbusów- przyszłych pawi, bażantów, głuszców i kondorów. (...) W parę tygodni później, gdy te ślepe pączki życia pękły do światła, napełniły się pokoje kolorowym pogwarem, migotliwym świergotem swych nowych mieszkańców. Obsiadały one karnisze firanek, gzymsy szaf, gnieździły się w gęstwinie cynowych gałęzi i arabesek wieloramiennych lamp wiszących.
Gdy ojciec studiował wielkie ornitologiczne kompendia i wertował kolorowe tablice, zdawały się ulatywać z nich te pierzaste fantazmaty i napełniać pokój kolorowym trzepotem, płatami purpury, strzępami szafiru, grynszpanu i srebra. Podczas karmienia tworzyły one na podłodze barwną, falującą grządkę, dywan żywy, który za czyimś niebacznym wejściem rozpadał się, rozlatywał w ruchowe kwiaty, trzepoczące w powietrzu, aby w końcu rozmieścić się w górnych regionach pokoju.
(...)
Pewnego razu w okresie generalnych porządków zjawiła się niespodzianie Adela w państwie ptasim ojca. Stanąwszy we drzwiach, załamała ręce nad fetorem, który się unosił w powietrzu- oraz nad kupami kału, zalegającego podłogi, stoły i meble. Szybko zdecydowana, otworzyła okno, po czym przy pomocy długiej szczotki wprawiła całą masę ptasią w wirowanie. Wzbił się piekielny tuman piór, skrzydeł i krzyku, w którym Adela podobna do szalejącej Menady, zakrytej młyńcem swego tyrsu, tańczyła taniec zniszczenia. Razem z ptasią gromadą ojciec mój, trzepiąc rękoma, w przerażeniu próbował wznieść się w powietrze. Z wolna przerzedzał się tuman skrzydlaty, aż w końcu na pobojowisku została sama Adela, wyczerpana i dysząca, oraz mój ojciec z miną zafrasowaną i zawstydzoną, gotów do przyjęcia każdej kapitulacji.
W chwilę później schodził mój ojciec ze schodów swojego dominium- człowiek złamany, król banita, który stracił tron i królowanie."
Bruno Schulz- "Sklepy cynamonowe"