Moja ulubiona część bycia z kimś to ta, kiedy jesteście już tak blisko i macie tyle wspólnych planów, że zaczynacie szykować swoje gniazdko, wspólne, własne. Z Waszymi dziwactwami i osobowością. Szczytem takiego splatania z kimś swojego życia jest chwila, gdy stoicie nad kubkami i głowicie się, które wziąć. Niby nic, ale wybór nie łatwy. Mają być WASZE, będziecie z nich pić herbatę w chłodne dni owinięci kocem, kawę przed pracą, którą będziecie parzyć na zmianę i gorącą czekoladę w jesienne pełne chandry wieczory. Mają was w pewien sposób uosabiać i być symbolem wspólnej przyszłości. Dla mnie kubek jest czymś unikalnym i tylko dla nas, jest najważniejszą rzeczą w nie tylko w kuchni, ale i w życiu. Topimy w nim smutki słodką czekoladą, budzimy dzień świeżo zaparzona kawą z kafeterii czy odpoczywamy przy herbacie z ciastkiem czy też bez. Nasza mała oaza. Rzecz dzięki, której udaje nam się przetrwać nawet najgorszy dzień. Obecnie mam dwa duże czekoladowe kubki, których używam na przemian w zależności od tego jaki smutek muszę utopić, bądź jak dużo pysznej czekolady chcę wypić.
Te czekają na nowy dom w dwójkę i stanowią coś, co mogę już nakreślić ręką, ale nie mogę złapać dość pewnie by stało się JUŻ.
Są nowym, lepszym jutrem&