Doszłam dziś do pięknego wniosku. Mianowicie, życie jest tylko ciągiem porażek przeplatanym naszymi nieudolnymi próbami przystosowania się do nowych sytuacji, a sensem tego wszystkiego jest próba wyjścia cało z jakiejś zmiany planów. Może tak jest, może nie, spodobała mi się ta myśl. Dlatego że uwaliłam egzamin i zaprzepaściłam sobie szansę na przeniesienie się. Śmieszne, że jeden plan już drugi raz legł mi w gruzach. Myśl o październiku mnie paraliżuje, to chyba wewnętrzne błaganie organizmu bym tam nie wracała. No ale muszę, bo nie widzę innej drogi dla siebie w życiu. A może te studia to po prostu kolejna porażka, do której mam się przystosować?
Miewam takie dni kiedy przepełnia mnie nostalgia i potężna tęsknota za liceum. To śmieszne, mam za niecały miesiąc 20 lat (o mój boże) a czuję się jak stara baba, która już wszystko co najlepsze w życiu przeżyła. Tak właśnie, czuję jakby mnie już najlepsze rzeczy w życiu spotkały i nigdy nie miały nadejść nowe, odrobinę lepsze chwile. Tylko On jest tym dobrym elementem mojego obecnego życia. Wraz z nim wiążą się nieprzyjemne obawy. Może i bez niego przyjemniej by mi się żyło na drugim końcu kraju, ale za nic w świecie bym nie chciała tego zmieniać. Nawet jeśli jest on głównym powodem mojej tęsknoty za domem.
Boję się. Boję się.