No i życie mi się zawaliło.
Konkretniej plan na życie, na najbliższe 5 lat. Z tym że dla kogoś w moim wieku to jak perspektywa odległa na całe życie. Dowiedziałam się o tym już jakiś czas temu, ale nie byłam absolutnie w stanie się po tym pozbierać. Rozpaczliwie szukałam innego wyjścia i padło na coś, o czym rok temu w ogóle bym nie pomyślała.
No bo jak, ja w stolicy? Niewyobrażalne. Za mała ja, za duże miasto. Za drogie. Zbyt obce. Zbyt nie moje. 350km różnicy brzmi jednak lepiej niż obecne niecałe 500. Kurewsko się boję jego rozpoczęcia studiów, boję się że coś się zmieni. Nie chcę by dorastał. Najbardziej na świecie chciałabym być znów w liceum i mijać się z nim z uśmiechem na korytarzu, nie martwiąc się przyszłością, w głowie odliczając tylko do kolejnego wspólnego wypadu na miasto w weekend. Nie do spotkania raz na miesiąc. Wiem, że bał się związku na odległość, ja też. Im dłużej jesteśmy razem, tym bardziej się boję że uzna to za zbyt obciążające i że więcej z tego cierpienia niż radości. "Trzeba być silnym" ta, łatwo mówić.
Perspektywa Warszawy dała mi troszkę nadziei, polepszył mi się humor na tyle, by spędzić świetny weekend w Olsztynie. Wypad na plażę, do galerii, do parku centralnego, nic wielkiego a byłam w tym momencie tak cholernie szczęśliwa.
Uwielbiam ten wiersz nieprzerwanie od kilku lat, Słońce.