Uwielbiam te deszczowe wieczory, kiedy szybkim ruchem ręki odsłaniam firankę, łapię za kubek z gorącym kakao i patrzę jak pojedyncze krople deszczu synchronizują się ze sobą i moją muzyką jednocześnie. Nie myślę wtedy o tym, ile zraniłam już ludzi. Ani o tym kogo dotknęły moje zbyt dosadne słowa. A już na pewno nie o tym, ile razy to ja zostałam zraniona. Wtedy właśnie zastanawiam się tylko nad tym, jaki rytm wybijają krople deszczu tłuczące suptelnie o powierzchnie wylanej już przez siebie wody w asfaltowe ubytki. Zamykam oczy, w głowię słyszę cichą melodię mojej ulubionej piosenki i zaczynam delikatnie huśtać ciałem na boki. Popadam w muzykalną euforię, muzykę zaczynają słyszeć nie tylko uszy. Czują ją nogi, dłonie, ramiona, szyja, głowa, wszystko. Zaczynam nie zbyt głośno śpiewać. Czuję się coraz lżej. Problemy powoli odpływają. I w jednej chwili całą muzyczną hipnozę psuje głośne "Obiaaaad!"
Czemu nie mam takiej weny do napisania kawałka, co?!
Zjadłam już prawie całą megapaczkę słonecznika.
w końcu pojeździłam dziś na rolkach.
dzień zły nie był.
jutrzejszy też być zły nie może.
środę przetrwamy.
a czwartek znów chillout.
to by było na tyle.
bartoszewska.
chętnie schudnę, ejj.