narkotyki, czyli miłość i nienawiść w jednym.
do czego służą narkotyki? między innymi do poprawy nastroju, do ucieczki od świata rzeczywistego. biorąc (obojętne co robisz, wciągasz, łykasz, palisz, ssiesz, pijesz, cokolwiek) masz nadzieję, że faza będzie jak najmocniejsza. czekasz na efekty, kiedy czujesz już swoją bombe cieszysz się. jesteś w 7 niebie, bawisz się, śmiejesz. nie myślisz o sprawach przyziemnych. w dobrym humorze nie przejmujesz się tym, co cię trapi na co dzień. problemy znikają. to ta dobra strona. | niestety, narkotyki dają szczęście tylko na pare godzin, potem wszystko wraca do normalności. weźmiesz raz, poczujesz "to" i wiesz, że chcesz więcej. stan w którym jesteś ma za zadanie podobać się ludziom, dlatego tak to na ciebie działa. bierzesz raz, drugi, piąty, dziesiąty - myślisz: to tylko kilka razy dla zabawy, przecież nie uzależnie się po tych kilku gietach. h3h3, no nie bardzo. jeśli coś ci się podoba, będziesz chciał tego więcej. nie myślisz o tym, że może to się źle skończyć. na początku nawet nie zauważasz, że robisz to coraz częściej, coraz więcej. w końcu dochodzi do tego, że nie ma dnia, kiedy o tym nie myślisz. zawalasz różne sprawy. myślisz tylko skąd wziąć pieniądze na kolejną sztuke. po pewnym czasie - jeśli nie weźmiesz się za siebie - stajesz się uzależniony. zdajesz sobię z tego sprawę dopiero kiedy jest za późno. tak to wygląda.
nadal chcesz iść na osiedle, zapłacić jakiemuś łebkowi 40 zł za "ważoną" (a tak serio połowę on sobie odbije i będzie 20 zł do przodu) sztukę siupy, wystrzelić się i zapomnieć? nie polecam. nie wciągaj się w to.
nie mówię tutaj oczywiście o ziole, bo tutaj raczej człowiek uzależnia się od fazy, a nie od substancji. jest to narkotyk miękki. po załóżmy roku palenia dzień w dzień i nagłym tego odstawieniu na pare dni człowiek jest rozkojarzony, ma zły humor i wszystko go denerwuje, ale po pewnym czasie wszystko to ustępuje i da się normalnie żyć. jaranie to nie ćpanie. z np amfetaminą nie jest tak prosto. organizm domaga się kolejnego szczura/bombki. wyjść z tego jest bardzo trudno.
ja osobiście próbowałam różnych rzeczy: marihuany, haszu, amfetaminy, metamfetaminy, dropsów, sesji, opium, nawet kiedyś udało mi się dostać kokainę (a tutaj już jakieś 180 zł za 1g, a nie tak jak przy zielonym: 30 za 1). sama jestem już na takim etapie, gdzie kiedy nie "porobię się" danego dnia mam same czarne myśli. widzę w głowie najgorsze scenariusze, wszystko odbieram negatywnie. szybka rozkmina nad pieniędzmi i wycieczka na osiedle po sztuke zielonego/białego, albo kilka piwek. w głębi duszy osiągam spokój i mogę zadowolona z siebie iść spać. tak wygląda większość moich dni, a nawet nie wiecie ile bym dała, żeby te 2 lata temu zastanowić się nad sobą i jeżeli już jarać (bo od tego oczywiście się zaczęło) to z głową, a nie oporowo dzień w dzień, bez praktycznie żadnej przerwy. słabo ze mną, wiem. teraz już za późno, żeby się ogarnąć. mogę jedynie spróbować robić to coraz rzadziej, ale wiem, że kiedy przestanę utracę w moim życiu i osobowości kilka ważnych czynników, do których jestem już za bardzo przyzwyczajona.
radzę wam wszystkim - jeśli nic nie bierzecie - nie zaczynajcie, nie próbujcie. z tym jest jak ze zwykłą potrawą: próbujesz - smakuje ci? chcesz więcej, prosisz mamunię żeby ugotowała to jeszcze kiedyś. tak samo jest z narkotykami: prosisz dilera, żeby jeszcze kiedyś ci "pomógł". to proste.