miłość?
poznałam chłopaka. bardzo dobrze się dogadywaliśmy. zaprosił mnie do siebie, wylądowaliśmy w łóżku. był cudowny i delikatny, bo wiedział, że wcześniej tego nie robiłam. nie żałowałam niczego co z nim zrobiłam. później spotkaliśmy się jeszcze raz i sprawy przybrały podobny tok zdarzeń. czułam, że on jest odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu w moim życiu. było idealnie. już wtedy czułam, że się w nim zakochuję. postanowiliśmy się spotkać w dzień kobiet. co poszło nie tak? olał mnie, nie przyszedł. nie odbierał telefonu. poczułam się oszukana i wykorzystana. w myślach powtarzałam, że nienawidzę tego skurwysyna. postanowiłam się spotkać z innym chłopakiem tego dnia. kochaliśmy się. kiedy wróciłam do domu, zobaczyłam wiadomość od Damiana, czyli tego pierwszego chłopaka. pisał tam, że trening mu się przedłużył, że po prostu nie miał jak tam dotrzeć, żebym mu to wybaczyła, że zrobi wszystko. puste słowa, najbardziej puste jakie można sobie wyobrazić. głupia, naiwna - wybaczyłam mu to, stwierdziłam, że nie ma co się obrażać, przez jakieś 15 minut stania pod pocztą. przez pare dni całkiem dobrze się dogadywaliśmy, pomimo tego, że straciłam do niego część zaufania - chciałam o tym zapomnieć i wszystko odbudować. dawno nie zależało mi tak na żadnym chłopaku. a on co? z dnia na dzień przestał się odzywać. nie wiedziałam czemu, po prostu. płakałam, dużo. rozmyślałam nad tym, co takiego zrobiłam, że w ciągu kilku dni tak bardzo zmienił się jego stosunek do mnie. jakieś 2 tygodnie temu spotkałam się z nim na ulicy, stał z kolegami, udawał, że mnie nie widzi. napisałam do niego z wielkim wyrzutem, że pomimo, że ma 19 lat, to zachowuje się jak dziecko. powiedział mi, że "szybko śmignęłam i nawet nie zdąrzył mi powiedzieć "cześć"". potem wyjaśnił mi, że nadal mnie bardzo lubi, a przestał się odzywać, bo uznał, że po tej sytuacji z dnia kobiet go znielubiłam i strasznie czuł ironie w moich wypowiedziach. aż mnie to bawi. powiedziałam, że nie chce się na niego obrażać i chcę o tym zapomnieć, a on sobie wkręca, że ironizowałam. kiedy wszystko sobie wyjaśniliśmy powiedział, że chce dalej utrzymywać naszą znajomość. płakałam ze szczęścia, bo podczas tego, kiedy nie utrzymywaliśmy kontaktu nie było godziny, żebym o nim nie myślała. chciałam go każdym centymetrem mojego ciała i każdą myślą w mojej głowie. i co? naiwna, więcej się nie odezwał. po co kłamał, że mu tak zależy? chyba bardzo chciał, żebym cierpiała. żebym cały czas płakała, tak jak w tym momencie. chyba nigdy na nikim aż tak mi nie zależało. nigdy tak nie tęskniłam za obecnością jakiejkolwiek osoby. jest mistrzem w psuciu mi humoru. jeden jego uśmiech na ulicy i mętlik w głowie do czasu kiedy czegoś nie zrobię. czego? to jasne. alkohol, narkotyki, wszystko co ogólnodostępne na osiedlach, wszystko co na chwilę zajmie moją głowę czymś innym, niż myślenie o nim. najgorsze jest to, że miał być osobą, dla której każdego dnia będę wstawać z uśmiechem na ustach, a stał się głównym powodem nieprzespanych, przepłakanych nocy.