niedziela wieczór. w słuchawkach ulubione utwory,obok mnie alkohol w pieprzonej szklance na herbetę,w ręku odpalony papieros - czyli mój klasyczy wieczór kiedy czuję ból i brak motywacji.
zauważyłam że głównie w takich momentach tutaj wracam.
z dłońmi na klawiaturze raz po raz coś kasujać i poprawiajac,ujmujac w mniej dosadne słowa.
już nie płaczę,nie krzyczę - czuję szczególny rodzaj spokoju. tak jakby już nic nigdy nie miało się zdarzyć.
samotność - coś w czym siedzę od zawsze.. zawsze byłam sama,tylko dlaczego dziś odczuwam to bardziej?
ja,czyli podobno silna i madra kobieta. wszystko rozumiem,wszystko wybaczm,wszystko potrafię madrze ustawić - dlatego cierpię.. za madrość płaci się cierpieniem.
"Mam pierdoloną znieczulicę, idę przez ulicę
A może leżę i umieram i tak tylko piszę?
A może leżę i umieram bo chcę cię usłyszeć?
Ale codzienność to nie pierdolony koncert życzeń
Co jest ze mną? Boże co jest ze mną?"