Pozwoliłam sobie na mały lansik. W końcu nie zdarza się to często. :E
Dzięki temu małemu/dużemu (nie pod względem ilości ludzi) wydarzeniu mam zapewnione na całe życie wspaniałe wspomnienie a na najbliższy czas uśmiech na twarzy. Czego więcej chcieć? Nie żałuję rzeczy z których zrezygnowałam ale to chyba w miarę oczywiste. Zwłaszcza, iż były one niczym w porównaniu z koncertem.
Miałam wielkie szczęście! Dziękuje tacie, że zabrał mnie z wycieczki szkolnej, jechał baaaardzo długo (zarówno wczoraj jak i przed wczoraj), znalazł cierpliwość na cholerne korki a w końcu bujał się ze mną przy riffach Angusa i skrzeku Briana. Dzięki raz jeszcze!
Warto wspomnieć o ludziach (nigdy nie zapomnę epickiego tekstu jednego z panów do innego pana pod wpływem: 'kurwa, stary trzymaj się teraz najważniejsza jest bramka!'), dzięki którym poczułam jakieś coś czego nie potrafię jeszcze nazwać. Ah... STRACH, CIERPIENIE, ROZPACZ...
Chciałabym się w przyszłości znaleźć na równie zajebistym koncercie...nie muszę mówić czemu. ;)