"Jaskier, wpatrzony w dogasające ognisko, siedział jeszcze długo, sam, cicho pobrzękując na lutni.
Zaczęło się od kilku taktów, z których złożyła się zgrabna, spokojna melodia. Wiersz, pasujący do melodii,
powstawał jednocześnie z nią, słowa wtapiały się w muzykę, zostawały w niej niby owady w złotoprzezroczystych bryłkach bursztynu.
Ballada opowiadała o pewnym wiedzminie i o pewnej poetce. O tym, jak wiedzmin i poetka spotkali się na
brzegu morza, wśród krzyku mew, jak pokochali się od pierwszego wejrzenia. O tym jak piękną i silną była
ich miłość. O tym, że nic, nawet śmierć, nie było w stanie zniszczyć tej miłości i rozdzielić ich.
Jaskier wiedział, że mało kto uwierzy w historię, którą opowiadała ballada, ale nie przejmował się tym.
Wiedział, że ballad nie pisze się po to, by w nie wierzono, ale po to, by się nad nimi wzruszano.
Kilka lat później Jaskier mógł zmienić treść ballady, napisać o tym, co wydarzyło się naprawdę.
Nie zrobił tego. Prawdziwa historia nie wzruszyłaby nikogo. Któż chciałby słuchać o tym, że wiedzmin i poetka rozstali się i nie zobaczyli już nigdy ani razu? O tym, że cztery lata później Essi umarła na ospę podczas szalejącej w Wyzimie epidemii? O tym, jak on, Jaskier, wyniósł ją na rękach spomiędzy palonych na stosach trupów i pochował daleko od miasta, w lesie, samotną i spokojną, a razem z nią tak jak prosiła, dwie rzeczy - jej lutnię i jej błękitną perłę. Perłę, z którą nie rozstawała się nigdy.
Nie, Jaskier pozostał przy pierwszej wersji ballady. Ale i tak nie zaśpiewał jej nigdy. Nigdy. Nikomu".
A. Sapkowski "Miecz Przeznaczenia" frag. opowiadania "Trochę poświęcenia"