Nie wiem dokładnie co napisać, ale coś napiszę, byleby nie okazało się, że jestem na tyle leniwa, by nie mieć ochoty stukać po klawiszach. Nie wiem czy jest lepiej, czy po prostu nie dopuszczam do siebie pewnych myśli, które są dla mnie niewygodne. Tak mi łatwiej. Ba, pewnie każdemu by było. Tylko jakos nie kazdy potrafi sobie własnie poradzić z tymi niewygodnymi tematami. Przechodzę coś na wzór butnu/załamania. Chcę udowodnić, że pomimo wszystkich ran potrafię cieszyć się pełnią życia, no i czasem rzeczywiście przesadzam. Gubię rozsądek i nie myślę na przyszłość. Carpe diem, jakby to ładniej ująć. Nie wiem, jak długo zawita u mnie taki stan. Ciągle tylko myślę o tym, by wyrwać się stąd, by zmienić siebie. Brak mi do tego sił, dlatego cały czas je regeneruję, ale ileż można?! Czy to będzie trwało wieczność?
Życia mi nie starczy na moje ogarnięcie się.