I znów jestem w domu, walczę z konturówką. Wynik 1:0 ze stratą dla mnie.
Nie wiem jak to się stało, ale maj się skończył. Odszedł prawie tak szybko jak się zjawił. To nie był specjalnie dobry miesiąc, przyniósł pierwsze wiosenne przebudzenie, pare poważnych rozmów, kilka fajnych dni, nieprzespanych nocy, wyjaśnienie niejasności i mnóstwo deszczu. Bilans jest na zero.
Od soboty paraduję w przedziwnych strojach. Najpierw w Toruniu lansowaliśmy nową modę, czyli czerwone koszukli wraz z odblaskowymi pomarańczowymi kamizelkami. Oczywiście wszystko za duże, dół dowolny. Toruń zresztą w ogóle obfitował w ciekawe zdarzenia, począwszy od podróży ciężarówką, a na drodze przez las w kierunku dworca i 'uciekniętym' pociągu kończąc. Nie ma to, jak chociaż raz w życiu poczuć się jak żul, czekając 1,5 h na dworcu.
Ale miało być o strojach. Niedziela - Elton John. Jeszcze przed rozpoczęciem koncertu rozpętała się taka ulewa, jakiej dawno na oczy nie widziałam. Zapewne ku uciesze pani z transparentem, wzywającym wszystkich katolików do bojkotu koncertu, gdyż podobno Elton twierdzi, że Jezus był gejem. Jest teraz pewnie święcie przekonana, że ten deszcz to kara boska. Serdecznie pozdrawiam.
W związku z wyżej wymienionym deszczem trzeba się było jakoś zabezpieczyć przed pewnym zmoknięciem. Paradowałam więc w uroczym zielonym worku foliowym. Podziwiam pana, który siedział kilka krzesełek dalej i nie miał ani worka, a i kurtki, o parasolu nie wspominając. Ale było warto.
Teraz z niecierpliwością czekam na wolne, potem na wycieczkę, aż w końcu na wakacje.Co będzie potem, nie wiem, nie chce wiedzieć. Cokolwiek się stanie będzie dobrze, musi być prawda?
I w tym momencie chciałabym pozdrowić Levą, która wraz ze mną przeżywa geografię :*