Czegoś brakuje w moim życiu. Jakiegoś zrywu. Czegoś co popchnęłoby mnie do przodu, a ja bez najmniejszego zastanowienia dałabym się temu porwać.
Nie chodzi tutaj o człowieka tylko o odwagę, chęć i samozaparcie, które ostatnio gdzieś zanikło między pracą, a powrotami do domu.
Zaplanowane wyjazdy na następny rok dają minimalnego kopa żeby zróbić swoje, a potem wyjechać i cieszyć się chwilą, ale zostało jeszcze dużo czasu.
Zasłuchując się w lekki wokal pana Bon Ivera odpływam gdzieś w dwa lata wstecz rozmyślając o tym jakie czekałyby mnie konsekwencje gdybym już wtedy podjęła inne, życiowe decyzje, gdybym poszła zupełnie inną drogą.
Nie wiem. Może byłabym na studiach, a może rzuciłabym to wszystko w pizdu.
Nie mogę pójść na przód, coś mnie trzyma mocno za nogi i nie chce puścić.
Podejrzewam, że mój ogień powoli się spala, a ja nie wiem jak go na nowo rozpalić.