a takie dodaje, bo mi się śmiać z niego chcę, haha
ale już niedługo przestanę męczyć moimi słit fociami z kam,
bo się szykuje sesja z Olcią!
i ma wyjść, musi, najlepiej ;*
But I need sorrow, baby, life's sorrow is the drug...
Powiedzmy, że ogarnięte,
odpoczęte, tego potrzebowałam.
Od kilku lat uczyłam się tego, że nic nie trwa wiecznie,
jeśli coś ma początek, muszę liczyć się z tym, że będzie miało też koniec.
Mimo wszelkich zapewnień.
Nikt nie jest teraz w stanie oswoić mnie do tego stopnia, żebym zaufała w 100%.
Chyba, że to jest ktoś, kto był zawsze, od zawsze, i czego już się nie pozbędę.
Apropo...
Prawdziwą bliskość można poczuć nie będąc blisko. Kiedy nie może być dobrze,
jak u drugiej osoby nie jest dobrze. Kiedy przeżywa się na swój sposób jej ból.
Kiedy czuje się bezsilność, gdy nie można pomóc, mimo ogromnych chęci.
A tak z innej bajeczki... Dziwi mnie, jak mogą istnieć takie więzi...
które przetrwały lata, mimo że nie były pielęgnowane. A może...?
Może tak nieświadomie. Czy to są więzi, które sami tworzymy?
Czy są od nas niezależne? Ale przecież musieliśmy je stworzyć.
A czy możemy zerwać? To już chyba nie. Bo to chyba coś, co będzie
łączyć nas już całe życie. Może są nam po prostu przeznaczone?
oh, jakże głębokie, ehe.
Wciąż musimy wymyślać nowe sposoby na naprawienie siebie, więc zmieniamy się. Przystosowujemy się. Tworzymy nowe wersje siebie samych. Musimy być pewni, że ta nowa zmiana, jest ulepszeniem poprzedniej.