Deszcz meteorytów, biegnę, chowając głowę w ramionach. Nie moich. To nie moje ciało, nie mo-je. Czyjeś. Obce towarzystwo doprowadza mnie do strachu. Opętałaś mnie. Ob-ce to-wa-rzys-two. Boję się. Nie zostawiajcie mnie samej, maleństwa. Biegajcie wokół mnie i gryźcie moje łydki. Chcę zgnić pod deszczem meteorytów, poprzez wydziobane rowy w ziemi. Wpadam w dół, tam układam się do snu. Walka. Wal-ka. W-a-l-k-a. Walka. Koniec. Ko-niec. K-o-n-i-e-c. Pozostaje mi tylko leżeć i wić się, niczym umierający szczur. Palę się w słońcu, a moje skóra syczy, ociekając krwią. Ktoś roztapia wosk nad otwartą raną, ktoś rozciera sól pod powiekami. Dobij mnie, zagryźcie mnie na śmierć. Biegnij coraz szybciej, ciągnij mnie za dłoń. Pomóż mi. Puściłaś moje ręce, pozwoliłaś mi gnić, leżeć w dole, leżeć we własnej krwi. Smród śmierci. Własnej agonii.
.