Marnej jakości...
Stylizowane na lata 40. XX wieku.
I takie mam wspomnienia z Rajdu Meksyk.
Nawet wygodny ten strój był.
W końcu spedziłam w nim całą sobotę...
Nie ma to jak przepełniony pociąg :)
I harcerze, którzy mnie porwali do przedziału swojego.
Nie chcieli puścic, wyczaili, że mam pisaki w torbie, a to skończło się popisanymi rękami...
Zabrali mi czarny kolor...
A potem zwinęli sznurówki.
Zostały oddane, ale za pięć buziaków...
A na bazie pobudka o trzeciej w nocy, w odgłosach bombardowania tylko po to, żeby zrobić pożegnanie dnia tak zwane...
Prowadzenie swojego patrolu po stolicy.
W końcu mogę powiedzieć, że poruszam się po stolicy jako tako bez problemowo :)
Wywalenie mnie na szkolenie oficerów (sądzę, że dziewczyny miały mnie już dość xD i musiałam im mapę oddać...)
Przejście Tajnej Szkoły Oficerskiej i zdobycie stopnia oficerskiego :P
Chowanie się pod skrzydłami MIG-ów w czasie szkolenia ;)
Jedzenie czekolady i kawałków chleba, bo nie było szans, żeby na obiad zdążyć.
Jazda quadem, szukanie min metodą tradycyjną, alfabet Morse'a, przejście mostu linowego nad fosą, przepłynięcie tejże fosy dziurawym pontonem, strzelanie z wiatrówki.
Potańcówka przy muzyce kapeli podwórkowej.
"Kłótnie" z wędrolami :).
Pączki z czekoladą, której mało co tam było (oj to zdanie na pewno po polsku nie jest...).
Jazda metrem tylko po to, żeby się nim przejechać.
Śpiewanie głośno w pociągu powrotnym.
Gra "w skojarzenia".
Wypominanie akcji ze sznurówkami.
Rzewne pożegnania (mimo, że mieszkamy w jednej mieścinie :P).
I jak tu nie kochać życia harcerskiego ?!
Pozdrawiam :*
PS. Ale i tak Wrocław jest najpiękniejszy :)