kiedy próbujesz być fit i po raz siódmy w tym roku wychodzisz biegać, po piętnastu minutach głębszych zastanowień jednak wciskasz się w legginsy (z bardzo ambiwalentnym stosunkiem do owych tekstyliów, oczywiście), wieje Ci w twarz, a Twoj tyłek przetacza się z jednego końca rownoleżnika na drugi. kiedy leżysz pod kocem w pozycji embrionalnej, pod palcami czujesz każde zaokrąglenie swojego ciała oraz fakturę skóry i w kompletnym pół śnie zastanawiasz się, czy tak naprawdę to juz jedyna przestrzeń na świecie, w której czujesz się jak krewetka w tempurze. kiedy leżysz na brzuchu, jawisz się sobie jako jeden wielki Wyrzut Sumienia, a jeśli nie Ty, to prawdopodobnie te ciastka, którymi zapychasz żołądek i oglądasz skrajnie idiotyczne seriale, w których każdy jest młody, jędrny i smagły, nikt nie ma pryszczy, nikomu nie świeci się nos na słońcu i wszyscy nagrywają się sobie na automatyczne sekretarki, a Ty czujesz jak marnujesz swoje życie, choć tak naprawdę nie masz zielonego pojęcia co możesz innego z nim zrobić (perspektywa przejęcia władzy nad światem jakoś już Cię nie pociąga). kiedy powoli odnosisz wrażenie, że ostatnie miesiące spędzasz biorąc żałosną kąpiel w błotnej kałuży Rozpamiętywania, podczas, gdy jednocześnie stoisz pod zimnym prysznicem Weź-się-Ogarnij, te dwa rodzą konflikt interesów, frustrację i dysonans poznawczy. wtedy jest tak najchujowiej, chyba.
chyba pójdę w coś zagrać.
i can't take my eyes off of you
did i say that i loathe you?
did i say that i want to
leave it all behind?
i can't take my mind off of you
my mind
'til i find somebody new