Kiedyś w szkicach pisałam o tym, jak mimo niedorzeczności w jakiś sposób zazdroszczę ludziom ze złamanymi sercami. Że wszystko musi być lepsze od tej pustki.
Nie będę śmiała się z dawnej siebie, choć wtedy myślałam, że pewnie będę kiedyś wściekła na tę swoją głupotę. Pamiętam doskonale jak się czuła, i może były momenty kiedy bolało tak, że marzyłam o nie czuciu niczego już nigdy. Ale chyba mimo zdobytego doświadczenia dalej się z nią zgadzam. Nie cofnęłabym tego, choć boli. Nie zmieniłabym decyzji, które do tego doprowadziły, choć nagle z osoby, która zaśnie zawsze i wszędzie stałam się tą, która przewraca się nocą z boku na bok i próbuje odciągnąć własną uwagę, żeby móc w końcu zasnąć zamiast płonąć z bezsilnej złości. Na to jak jest i na to jak było - że godziłam się na przykre sytuacje i że do nich dochodziło. Że wiedząc co jest logiczne i tak coraz częściej czuję się źle ze samą sobą. Złe buty, złe spodnie, może za mało o siebie dbam. Prześladujące hasło "kobiecość".
Nie cofnęłabym tego, choć chyba właśnie nadchodzi kolejna faza tej żałoby.