Co z tym życiem? Czy rzucić to wszystko i pójść z plecakiem, byle dalej od nich wszystkich? Od zobojętnienia, trującego jadu, od wymagań, barier czasu. Czy przeczekać ten okres i dać się szturchać i szczypać? Będzie "chujowo ale stabilnie", no nie?
Chce mi się przymrzeć. Tak na tydzień, na niegroźną odmianę malarii, albo chociaż mocniejsze przeziębienie. W zasadzie nie dużo mi potrzba. Piecze mnie nos, płuca i jakby trochę każda zaczerwieniona żyłka na gałce ocznej. Nic tutaj nie uzależnione jest od nierównomiernego pikania, bo kiedy pytają o miłość pokazuję przecież Ciebie. I nie martw się, mój stary, dobry przyjacielu. Nie oczekuję niczego większego. A nawet jeśli coś przyjdzie, a co innego pójdzie, opłaczę to tak samo niezależnie od tego, czy nazwę to miłością.