Uwielbiam ogólnie pojęte 'zainteresowanie' psełdo przyjaciółmi.
Tych, którch widujemy od przypadku do przypadku.
Nadto zainteresowanych naszym życiem prywatnym.
Najciekawsze jest to, że aż widzę jak ich korci, żeby zadać TO pytanie. Bo tak naprawdę tylko TO ich interesuje.
Męczą wzrokiem by samemu ich na to na prowadzić, sprowokować do zadania ÓW pytania.
A mnie to wyjątkowo bawi. Wręcz do łez.
A kiedy błagalnym wzorkiem i z rezygnacją za brak mojej spostrzegawczości wreszcie wykrztuszają z siebie cięzko, bo ciężko, ale jednak ÓW pytanie, widząc moją rozbawioną minę rezygnują.
Bo tak naprawdę to oni wychodzą na tych bez taktu, ciekawskich i wogóle na NIE.
A więc nie dowiadują się jakże istotnej informacji, bez której spać po nocach by nie mogli, ba! które przywodzić będzie koszmary co noc, te najstraszliwsze oh...
Pytanie jakże ważne do ich prawidłowej egzystencji, może nawet do stabilnego metabolizmu?
" Czy nadal jesteś z tym, no jakmu tam.. no... no...z P."
że niby nie wiedzą, nie pamiętają, że niby tak ich to nie interesuje. W notesikach zapisują sobie rocznice moich związków, pierwsze, piąte, dwudzieste i pięćdziesiąte (;
I jak ich za to nie kochać?(;
Lubię też znajomości, które kończą się nagle, pewnego dnia.
Bardziej znów lubię take, co dnia roboczego nie pamiętają o istnieniu takowej osoby, natomiast dnia płaczliwego, depresyjnego od rana męczą rozmowy a ja, cudowna koleżanka nie mam prawa powiedzieć " nudzisz mnie..."
Kocham ich zdziwienie, kiedy to odemnie słyszą.
Morał?