Mów mi dobrze, językiem jakim chcesz...
Chyba już nieco zapomniałam jak to jest pisać, przelewać choć odrobinę z siebie na klawiaturę, pozostawiać tu odrobinę siebie, tego co we mnie. Zdjęcie jest efektem dzisiejszej weekendowej nudy, chociaż po całym tygodniu pracy właśnie tej nudy mi brakowało. Przyda się kilkanaście godzin pod tytułem ' nicnierobienie'. Wszystko się wymieszało, wszystko się pozmieniało zaczynając od tego, że dookoła mnie są same nowe rzeczy, nowi ludzie, wszystko nowe. W mieszkaniu mało rzeczy jest typowo moich, dobrze, że jeszcze ja to ja, ale czy na pewno? Sama już nie wiem. Zmieniłam się tak bradzo. A może i nie? Może wciąż jestem tą samą Martyną? Nie wiem. Cholera, ostatnio to ja nic nie wiem. Chyba polubiłam stwierdzenie ' nie wiem'. Chyba. Zastanawiam się nad wieloma sprawami, moja głowa powoli nie wytrzymuje nadmiaru myśli, sytuacji, osób. Praca mnie pochłania, dzieciaki pozwalają odpocząć od tych chorych myśli. To chociaż jakiś pozytyw. Dobre i to. Muszę chyba zajrzeć w głąb siebie, ale tak naprawdę, na poważnie. Blokuję się, bo chyba pojawia się obawa co tam dostrzegę. Czy przeżyję szok? Chciałabym mieć czarne na białym, chciałabym by wszystko było wyjaśnione, bym wszystko wiedziała. A tu znów jakieś niedokończone zdania, słowa urwane w połowie, bezsilność wymieszana z rozczarowaniem. Ile jeszcze? Ile człowiek jest w stanie znieść ciągłych niepowodzeń? Obawiam się, że jesteśmy w stanie przyjąć więcej, dużo, dużo więcej, co nie napawa mnie pozytywną energią. A może po prostu przestać myśleć, skupić się na tym co jest tu i teraz, iść do przodu i dać sobie spokój z zamartwianiem się, gdybaniem i całą ta resztą? Pewnie, że tak byłoby najlepiej. Czemu to takie trudne?
Kolejne tygodnie, błagam bądźcie dla mnie łaskawe. Nie musicie być kolorowe i szczęśliwe, po prostu zwyczajnie dobre!