samotność jest nieodłączną częścią naszego życia
- rodzimy się i umieramy w samotności..
smutek pozwala nam spojrzeć na swoje dotychczasowe życie z nieco innej perspektywy,
pozwala nam doceniać rzeczy i ludzi, którzy wcześniej byli niezauważalni,
dzięki niemu nie popadamy w monotonność,
smutek chodzi w parzę z samotnością i tak naprawdę,
każdy z nas miał w swoim życiu taki czas, w którym czuł się samotny i smutny
lecz czy to przyczyniło się do poprawy jego stylu bycia/życia?
Ja, jeszcze jakiś czas temu myślałam, że to piekło przez które przechodziłam rok temu
ukreowało w środku mnie jakąś cząstke silnego człowieka, który potrafi
poradzić sobie z wszelakimi przeciwnościami losu... lecz dziś mogę powiedzieć,
że to wszystko było gówno warte.. człowiek, który zbyt długo dusi w sobie smutek,
nie potrafi być prawdziwie szczęśliwym, co niestety podwaja jego melancholijny nastrój..
i chyba właśnie to doprowadza mnie do istnej kurwicy, brak umiejętności czerpania radości,
chociażby z małych rzeczy. Uroczo-chujowym jest również to, że nie potrafię o tym z nikim porozmawiać,
bo po co? chociaż zabawne jest to, że z taką łatwością, lekkością piszę to tutaj, w prawdzie nie zdradzając
żadnych "pikantnych" szczegółów, nie sądzę też abym nadzwyczaj jawnie się tutaj "żaliła"
- po prostu piszę.. i wiem, że jutro to wszystko wyda mi się tak banalnie łatwe i będę próbowała się z tego śmiać
i nie wiem jaki to wszystko ma sens.. bycie, trwanie.. chciałabym zrobić pauzę,
zatrzymać czas chociaż na jedną chwilę aby móc otrzeźwieć, oprzytomnieć.
Spojrzeć na świat, na ludzi inaczej, lepiej.. wszystko to jest takie nierealne
smutek jak i szczęście jest chwilowe, całe nasze życie jest "chwilowe"
i tak wszyscy o nas zapomną, a my zapomnimy o "wszystkich"..
więc po co tyle siły wkładamy w to aby być lepszym od innych?
czy nie powinniśmy być lepszym od samego siebie?