A zew, który wciąż rozbrzmiewał z głębi lasu, był ściśle związany z wizją kosmatego człowieka. Napełniał on Bucka wielkim niepokojem i dziwnymi pragnieniami. Wywoływał w nim nieokreślone, błogie uczucie, podniecenie i dziką tęsknotę za czymś nieznanym. Czasem biegł za tym wołaniem w głąb lasu szukając go, jak gdyby było czymś namacalnym, naszczekującym przyjaźnie lub wojowniczo, w zależności od nastroju. Wciskał nos w chłodny mech leśny lub w wysoką trawę rosnącą na czarnej ziemi i wdychał radośnie zapach żyznej gleby. Albo przez długie godziny czaił się w ukryciu za omszałymi pniami powalonych drzew, trzymając oczy szeroko otwarte i nastawiając uszu, śledząc dookoła wszystko, co się poruszało lub wydawało dźwięki. Być może leżąc tak spodziewał się zobaczyć wołanie, którego nie mógł pojąć. (...) Z lasu szedł zew, a właściwie tylko jeden z jego tonów, gdyż zew miał ich wiele. Był wyraźny i głośny jak nigdy dotąd - długie, przeciągłe wycie podobne do głosu psa husky, a jednak zupełnie inne. Znał je dziwnie dobrze, jak głos z dawna słyszany.
(Jack London jest królem)