Miałam dni zawahania. Jest prawdziwie jesienne pogoda, zimno, słonecznie na przemian z szarością. Jedyne czego się chce to zaszyć się w domu. I jeść. I przez ostatnie dni tak robiłam. Ale w końcu zaczęłam się sobie przyglądać, próbując robić to obiektywnie. I widzę jak znowu odstaje mi brzuch, znowu mam duże boczki... Dziś rano się zważyłam i znowu waga jest taka, że wstydzę się do niej przyznać. Dzisiaj jeszcze będę jeść po swojemu, a jak tylko kupię wszystkie składniki chyba wezmę się za dietę kapuścianą. Potrzebuję motywacji, szybkich efektów. Po niej pewnie sieknęłabym hsgd i już starała się jeść malutko. Tak żeby utrzymać wagę. Potrzebuję tego, potrzebuję tego jak nigdy dotąd. Muszę się pokochać. Bo jeśli ja siebie nie kocham jak mogę oczekiwać tego od innych? No i jak nie kochając siebie mam umieć kochać innych? Zejście z tej cholernej wagi, zrzucenie tłuszczu stało się już podstawowym celem. Bez którego chyba nie potrafię być szczęśliwa. Nie potrafiię nawet uwierzyć w zapewnienia mojego faceta, że fakt przytycia go nie odstraszy, a fakt ogromnego schudnięcia wcale bardzo nie ucieszy. Ale ja już nie mogę tak, gotuję się w sobie. Siedzę w takiej skorupie, chcę się wyrwać. Chcę się czuć pięknie.
Trzymajcie mnie za mordę, nie mogę się zbłaźnić na studniówce wciąż będąc grubasem.
xoxo, yourebulimia