A miłość rani gorzej niż cokolwiek. Myślisz sobie, ufam uczuciu, które jest takie piękne, uskrzydla Cię, masz pewność, że będzie tak już zawsze, uwielbiasz stan kiedy masz dla kogo żyć, wstajesz i mówisz sobie "żyje dla niego/niej" po czym w pewnym momencie to wszystko znika. Zostajesz z tym sam, całkowicie sam i nikt nie jest w stanie tego zrozumieć bo każdy będzie walczył z tym inaczej. Jeden zapomni odrazu, drugi po trygodniu, a trzeci będzie walczył z tym nawet rok i sobie z tym nie poradzi. Miłość zabija kawałek po kawałku, jeśli jest prawdziwa niszczy, a mimo to nie potrafimy odejść i walczymy. Do czasu.