And though time goes by
I will always be
In a club with you
Uświadomiłam sobie, że zauroczenie jest stanem wanitatywnym, jakby to ujęła pani Zielińska. Najpierw się starsz. Zabiegasz o względy tej rzekomu najważniejszej osoby. Próbujesz zaimponować obiektówi wielkich westchnień. Czekasz. Próbujesz. Poświęcasz się. Czasem. Czasej mniej, czasem bardziej. Gdy starsz się za bardzo to nie dobrze. Za mało też źle. Prędzej czy później i tak nastąpi koniec. Zabraknie odwagi lub koncepcji. Coś się nie dopasuje. Zostaniesz sam. Nierealne, co? A jednak. Będziesz obwiniać cały świat za wszystko. Zwłaszcza siebie. Bo przecież mogłeś postąpić inaczej. Gówno. Mimo to spróbujesz znowu. Znów będziesz robić z siebie pajaca, by się przypodobać. Sams iebie będziesz swatać na siłę. Licząc na cud, który jest zbyt absurdalny, by mógł się spełnić. Nie nadejdzie żadne 'objawienie'. A może jednak? Ja powiem: owszem. Cud będzie. Gdy pewnego ranka obudisz się i nie będziesz już myśleć o tym jak to zmienić, tylko o tym jak wybić to sobie z głowy. I wybijasz. Osiągasz pełnię, na którą tyle czekałeś. W głowie krąży tylko tekst rodem z Pullp fiction: To był cud! To był kurwa cud! Tak. Jedno małe bum i pozstają tyko nieme obrazy z przesżłości. Dzięki Bogu.
Moje bum było wczoraj.