Pamiętasz jak maszerowaliśmy tak zajebiście pewni siebie? Sto pięćdziesiąt funtów spermy i estrogenu. Pamiętasz to uczucie? Kuloodporni. Każdy był King Kongiem, radioaktywnym i teflonowym stworem, wolnym jak ptak. Wszystko było w zasięgu ręki, wiesz o czym mówię? Wszystko było tuż za rogiem i wiedzieliśmy, że zaraz się wydarzy. Byliśmy tego pewni, bo tak właśnie miało być. Nie inaczej. Bo to my i wszystko się nam należało. Wszystko co dotyczyło nas było wyjątkowe, nieziemskie, a wręcz magiczne. To jest chyba w tym wszystkim najcudowniejsze: wiedzielismy, że wszystko się uda i byliśmy gotowi przywalić każdemu, kto miał z tym problem i kto stał po złej stronie ulicy. To.. Niezniszczalni. Tak właśnie. NIEZNISZCZALNI. Tańczyliśmy boso o świcie i biegaliśmy po rosie. Nikt ani nic nie miało zmienić naszego światopoglądu, nic nie miało stanąc na naszej drodze i nikt nie miał nigdy zmienić naszego Ja. Tak miało być. I co? I ta wspaniała wolność, ta godność, ta ambrozja okazała się czarną polewką. Okazała się wielkim, śmierdzącym gównem, które teraz sprawia, że nawet nie wiemy jak życie ładnie pachnie. Jak potrafi pachnieć. Teraz tylko siedzimy tu i patrzymy jak wszystko zalewa ohydna, czarna zupa.