To co widać na załączonym obrazku to dobry przykład na ludzką skłonność do fascynacji tzw. idolem, kimś rzekomo lepszym, przystojniejszym, kimś przedstawianym jako największy autorytet moralny. Krótko mówiąc są to drzwi.
Drzwi, których nie da się wynieść. Obrazy, których nie da się zedrzeć (po dwóch latach wiszenia drzwi pod nimi są jaśniejsze niż reszta). Nie wiem, gdzie byłam w 2009 roku duchem, ale ciałem stałam niestety przy tych drzwiach, wieszając tego oto pana, uważając go za autorytet moralny. Niestety. To dobry człowiek, pewnie tak, choć go nie znam. Ale nie jest do jasnej cholery autorytetem moralnym! Cóż, dla pierwszogimnazjalistki wygląda wszystko chyba zupełnie inaczej. Tak, wtedy był dla mnie autorytetem. Podsumujmy. Zdzierałam gardło piszcząc przed telewizorem przy każdym jego skoku. Byłam zdolna wstać o 2 nad ranem, gdy zawody były po drugiej stronie globu, tylko po to, żeby obejrzeć je na live w internecie (bez obrazu!). Oprócz drzwi, jego zdjęcia miałam przyklejone na zeszytach szkonych, na breloczku od klucza, miałam je w ramkach stojących na półkach. Przez dwa sezony nie opuściłam ani jednego konkursu skoków narciarskich, wielokrotnie rezygnując z innych rzeczy, które dziś wydają mi się o wiele ważniejsze. Rysowałam sobie na piórniku napisy i austriackie flagi, zapominając z jakiego kraju naprawdę jestem. Na fotoblogu i blogu pisałam spazmatyczne reakcje (fotoblog) i głupkowate analizy (blog), pełne górnolotnych wyrażeń i oburzania się, jak ktoś w ogóle śmie pana Gregora skrytykować. Był dla mnie człowiekiem wręcz idealnym, gwiazdą, idolem, wzorem wszelkich cnót i jak już wspominałam autorytetem. Nie, nie zakochałam się w nim. Po co to piszę, skoro nikt mnie nie czyta? Żeby rozliczyć się z przeszłością.
Bo to jest przeszłość. Bo pewne wydarzenie z mojego życia zmieniło mój pogląd na tę sprawę o 180 stopni. Bo zdałam sobie sprawę, że są (byli) ludzie, których wcześniej nie doceniałam, a bardziej zasługują na miano autorytetów. Nie dlatego, że są (byli) kryształowi, bynajmniej. Szukając ideału można się tylko zgubić. Zdałam sobie sprawę z czegoś jeszcze. Że ten pan Gregor nie jest już tym samym chłopakiem jakim był jeszcze w 2007-8, no może w 2009 roku. Że zrobił się bardziej zmanierowany i lalusiowaty, że bardziej dba o swój wizerunek, buduje wokół siebie PR, robi się na ideał (nomen omen) traktując zwykłe fotki, jakie w sumie przy dobrym sprzęcie i zmyśle artystycznym mógłby zrobić każdy, jak nie wiadomo jakie dzieła sztuki i zwykłe ciuchy, jak najnowszą kolekcję jakiegoś tam dyktatora mody. Oczywiście, każdy może mieć swoje pasje. Ale robienie z nich jakiegoś nie wiadomo jakiego halo, to trochę przesada. Zauważam (dygresja), że im bardziej jestem starsza, tym bardziej krytycznie patrzę na różne rzeczy, które kiedyś wielbiłam. A może to ludzie zmieniają się na gorsze? Wracając do pasji - nie krytykuję go za posiadanie pasji. Krytykuję go za manierę, z jaką te pasje posiada, za manierę z jaką robi z siebie najlepszego skoczka świata (jest bardzo dobry, ale wszystkich rekordów nie pobił i daleko mu do tego), za manierę z jaką pyskował sędziom, zachowując się niekiedy jak rozkapryszona panienka. Wróć, poprawka. Nie tylko jego krytykuję. Krytykuję także siebie. Za głupkowatość, dziecinność, infantylność, skłonność do idealizowania i wywyższania pod niebiosa. Najbardziej mi wstyd, że przez wielbienie Schlierenzauera nie miałam czasu na to co jest naprawdę ważne - na naukę historii, czytanie książek, rozmowę z ludźmi, słuchanie ludzi (mądrych ludzi). I podczas gdy byłam zapatrzona w gwiazdę nie zobaczyłam czegoś więcej. Nie zobaczyłam ludzi, których naprawdę można było nazwać autorytetem. I nie mam zamiaru ich idealizować. Mają wady. I świetnie. Nie mam również zamiaru niczego więcej naklejać na drzwiach. A panu Gregorowi życzę jak najlepiej.
Musiałam się wypisać, po to założyłam, po rocznej przerwie, znowu fotobloga. Fotobloga, na którym już nigdy więcej nie będzie modlitw do pewnego pana z Austrii. I już nigdy nie zapomnę, co jest ważne. Nie piszę "obiecuję", bo obiecywać nie lubię. Ale pewnych rzeczy w życiu powtórzyć nie można, pewne błędy na szczęście mogą zdarzyć się tylko raz. Pozdrawiam serdecznie, jeśli ktoś to przeczytał ;]