To są agrafki.
Ta piosenka coś mi przypominała, ale nie mogłam skojarzyć, co takiego. Był późny wieczór (co to zapada koło dwudziestej drugiej) i starając się nie krzyczeć na komary, szłam przez zarośniętą dróżkę. Ledwo widziałam, co mam pod nogami, więc nie odrywałam wzroku od podłoża. Chyba z jakimś horrorem, stwierdziłam w końcu. Taaa... a teraz nadaje się idealnie. Jest całkiem ciemno, ja niewiele widzę, słucham muzyki przyprawiającej o dreszcz, jestem zupełnie sama głęboko w parku - brakuje tylko jakiejś krwiożerczej bestii, która by się na mnie zrzuciła. (Do wyobrażania siebie w roli ofiary psychopatycznego mordercy nie zniżę się chyba nigdy. Jak umierać - to z rozmachem.) Podniosłam wzrok i nogi mi znieruchomiały. Ktoś wychodził zza krzaków, patrząc mi głęboko w oczy. Mimowolnie przyłożyłam sobie palce do tętnicy na szyi. O dziwo serce biło mi całkiem normalnie, choć przecież nogi gotowały się do ucieczki.
- O, cześć, Mariusz - rzuciłam, kiedy kolega zdjął kaptur.
Cholera. Coś jest nie tak. Mózgu, uspokój się.