- Was los?
- Boję się śnić.
Nie wiedziałam, co to za dziwny zwyczaj, ale czułam, że zaraz zwymiotuję. Objęłam się ciasno ramionami. Opłaceni ludzie w czarnych strojach trzymali trumnę dziadka, ojciec i .... (?) nieśli babcię. Po co? Kwas żołądkowy znowu próbował przepalić mi gardło. Ojciec nie wytrzymał, opuścił trumnę. Do góry nogami. Pomyślałam, że babcia właśnie spadła twarzą w dół i ledwie powstrzymałam łzy i wymiociny.
Siedziałam w rogu obok mamy. Bałam się przejść obok nich, ale po coś musiałam iść. A może po prostu nie mogłam już tego znieść? Wszyscy siedzieli jak sparaliżowani, świat nie miał kolorów.
Dwa trupy w pokoju. Na łóżku, wśród białej bościeli, pod ścianą.
Wstałam. Babcia nie wyglądała jak babcia, ale emocjonalny wydzwięk świata wmawiał mi, że nią jest. Czarne włosy, spięte na czubku, lekko się potargały. Twarz rozmył rozkład. Usta rozwarły się i nie poruszały, ciało opuchło lekko.
Noga dziadka wbrew wszelkiej logice zadrżała, ale zignorowałam to i wypadłam do kuchni.
Wróciłam.
Babcia powiedziała coś cicho do dziadka, on znowu drgnął, znowu półszept.
Usiadłam na oparciu starego tapczana.
Żadne z nas się nie dziwiło. Babcia usiadła wolno, jej ciało zebrało się trochę w sobie. Dziadek też usiadł.
Rozmawialiśmy z nimi, ostrożnie ważąc słowa. Nikt nie cieszył się, że znowu możemy z nimi rozmawiać. Każdy bał się, że nieodpowiednim słowem uświadomimy im.... I znowu zamilkną w trumnach.
Uświadomimy im, że nie żyją.
Dlatego bałam się śnić.
Wielki twierdzi, że sama się wykańczam, że przed zaśnięciem powinnam myśleć o czymś przyjemnym. Do snu utuliły mnie jego ciepłe ramiona, w których mnie zamknął i ciche mruczenie jego głosu, kiedy opowiadał, gdzie chciałby mnie zabrać.
Była 6 rano. Plus minus 1 minuta.
Leżałam na wznak, chociaż przecież tego nie lubię. Oddychałam powoli, patrząc w sufit. Usta zasłoniłam 20 sekund później, oczy zacisnęłam niedługo potem.
Obudził się zaraz po tym, jak zaczął mną wstrząsać szloch.
Ciepło jego ciała wcale do mnie nie docierało. Zabił mnie totalnie ciągłymi pytaniami, co się dzieje.
I w końcu zadał pytanie, na które zareagowałam.
Babcia weszła do kuchni i poprosiła mnie na korytarz. Ada wstała, ale babcia niecierpliwie usadziła ją machnięciem ręki i spojrzała wyczekująco na mnie. Zerwałam się z miejsca i pognałam.
Babcia spojrzała mi przepraszająco w oczy i wepchnęła w dłoń czek na 240 złotych.Miałam imieniny.
- Przepraszam, że to tylko sto złotych... - szeptała dziwnym głosem,jakby coś staneło jej w gardle. Objęła mnie. - Niedługo umrę...
Przycisnełam ją do siebie jak mocno tylko mogłam. Jak obłąkana powtarzałam, że wcale nie, że nie umrze, że wyzdrowieje, że mamy czas i uda nam się ją odratować...
Odsunęła się ode mnie, a jej intensywnie niebieskie oczy uśmiechały się do mnie promiennie.
Niebieskie.
To mnie otrzeźwiło.
Babcia ma szare oczy.
Brodaty pan otworzył drzwi, pojawiła się z nikąd mama. Babcia patrzyła na mnie tymi śmiejącymi się, niebieskimi oczami, pozwalając się ciągnąć do wyjścia.
- To już się zdarzyło - nie wytrzymałam w końcu - już raz ...
Niewypowiedziane słowa zawisły w powietrzu. Babcia zdziwiła się bardzo.
- Ten klucz był już po tej stronie - oznajmił brodaty, wsuwając klucz do zewnętrznego zamka.
- Miałaś koszmar?
Spojrzałam na niego, a potem nic nie widziałam.
- Po ... - głos załamał mi się żałośnie i ugrzązł gdzieś w gardle. Spróbowałam jeszcze raz - po raz pierwszy w życiu rzeczywistość okazała się gorsza, niż sny. Koszmar jest tutaj
- ? Ale dlaczego?
- Bo tutaj ona naprawdę umarła.
Za pięć godzin minie dokładnie 5 miesięcy.
Zaczyna do mnie docierać.
Ale to nie znaczy, że to akceptuję.