I kiedy całe ciało mnie rwało, a piersi zmieniły się w przedsionek piekła, skręcając się w spazmach bólu byłam pewna, że to nie to. Wjebałam się po pachy w to bagno, po części nieświadomie, po części na własne żądanie, ale to nie zmienia faktu, że oczy w końcu się otworzyły z wielkim hukiem. I niby mogę sie wycofać, niby nawet tego chcę, ale jasnym jest, że przed kolejną Zlotą Polską Jesienią raczej to się nie stanie.
Może wcale bym nie otrzeźwiała, gdybym nie wróciła do siebie. Gdyby w palącej piersi nie odezwała się dawna tęsknota, gdybym nadal trwała w kretyńskim zawieszeniu.
Może wcale bym się nie pokapowała i żyła dość spokojnie.
Ale jak kiep.
Dawne tęsknoty napędzane jeszcze Sienkiewiczem wydarły się z klatki piersiowej, sprawiając ból na granicy rozkoszy i wyjąc z żalu. Tonę w tęsknotach i wracam do siebie, jak po długiej śpiączce. Coma zaciemniła mój umysł, a ja teraz ostatkami sił czołgam się na brzeg. Brzeg, gdzie czeka
I wiem, że to będzie bolalo. Ach, oczywiście, że nie mnie. Ale robię to, jakże, robię. I czasem sama się pytam: dlaczego?
A odpowiedź jest jedna:
gdyż nie widzę tam dobrego człowieka.
I nigdy go tam nie było.