zakazana morda !
Kiedyś spakuję w plecak skarpetki
majtki, koszulkę, dresy, notes i długopis.
i spierdolę stąd gdzieś sobie daleko.
gdzie nie będą patrzeć te oczyska,
wąchać te nozdrza
drażnić te usta.
Każdy dzień przypomina powolne podcinanie sobie żył.
Rano: pierwsza krecha to otwarcie oczu, długie pociągnięcie wzdłuż żyły gdy podnoszę głowę.
Południe: tysiące bezsensownych zadań jak przypadkowe rany dla samego bólu. Komponowanie rzeczy, tworzenie sytuacji, robienie czegoś tak jakoś bylejak.
tak leci do
Wieczora: zakazana morda w lustrza, kolejne uwolnienie juchy, jakieś niebo i cholerne gwiazdy dla których to takie zabawne.
Noc: całe ciało zakrwawione a krew szumi i się leje jak atrament. A że to wszystko i tak było do dupy, śmieszny dzień rozpoczynany bez celu i bezcelowo skończony dlatego ta noc tak boli jak ta żyleta w łapie bo ona się kiedyś konczy i znowu nastanie przeklęty dzień.
Chuja tam jestem nieszczęśliwa. Jestem i to cholernie.
Ale nie tu i nie teraz.
Lecz gdzieś, kiedyś.