I nieuchronnie dzień pierwszy ma się już ku końcowi. Od mojej kolacji (o godzinie 16:00 ) nie zjadłam już nic. Lody, lody, które czekały na mnie w zamrażarce w zastraszającym tempie pochłonął brat i w założeniu, że po prostu będę jeść mniej, nie miałam nawet odwagi pomyśleć o odstawieniu wszelkich słodkości, bo to przecież chyba najtrudniejsze. Oprzeć się czekoladzie.... a cholera, to przecież same węglowodany, ale spróbuję... cóż mam do stracenia. Jeśli się nie uda to po prostu będę musiała przygotować się na jo-jo, które mnie dopadnie i zaakceptować siebie, tak bardzo okrągłą jak właśnie jestem, a patrząc optymistycznie po postu nauczę się jeść mniej i żyć bez słodyczy. Och, jakbym chciała! :)