Bierze mnie dziwna rezygnacja (bynamniej nie w kwestii nauki) a ja tą rezygnację staram się niemal w całości wyprzeć ze świadomości, chcę być dobrej myśli i móc uśmiechać się do samej siebie. Móc z optymizmem patrzeć w lustro. Chcę wierzyć, że "wszystko się ułoży" - cóż za utary zwrot - że następnego dnia kiedy otworzę oczy mimo ściany pary wodnej za oknem świat wokół wyda mi się piękniejszy i każdy epizod nabierze sensu.
Brak sukcesów mnie zniechęca, i to bardzo. Jestem zbyt ambitna, za dużo chciałabym naraz. Nie doceniam tego, co mam; chcę więcej, chcę co innego. Choć przecież to, co już posiadam jest bardzo watrościowe! Ale nie, co mi z tego, teraz nie mam z tego pożytku - chcę to, czego nie mam!
Jakoś tak urywa się ta myśl. Nie mogę się skupić.
Na zdjęciu Paulina i ja - i nasze Gitary dopasowane do wzrostu :)
Rozglądam się wokół, wzdycham... Uśmiech mimowolnie pojawia mi się na twarzy. Naprawdę jest dobrze. Mimo wszystko jestem szczęśliwa.