W sumie nie wiem, czemu dodałam to zdjęcie. Jest najlepsze z najgorszych, jakie mi zostały. (Ognisko klasowe w Rabce)
Nie spodziewałam się, że liceum aż tak bardzo wywróci moje życie. Ale dobrze, że się tak stało, tego mi chyba było trzeba.
Uświadomiłam sobie, że to z czym żyję już tyle lat przecież - te problemy - wcale nie są takie błahe, jak mi się zdawało. Nauczyłam się po prostu je bagatelizować do rozmiaru, z którego wręcz nie wypada robić afery. Ale one rosną w siłę. Żywią się moją pewnością siebie i samooceną, jeśli ta choćby o milimetr wyjdzie ponad poziom utrzymujący mnie jeszcze przy życiu. Są jak nowotwór w mojej głowie, który rośnie - a ja albo o nim nie wiem, albo udaję że go tam nie ma, albo po prostu się do niego przyzwyczaiłam i czekam sobie aż sam mnie zabije. Albo aż spowoduje, że popełnię samobójstwo. W przeciwnym razie może mnie wyleczyć tylko jakiś cud (w którego nomen omen nie wierzę, a to przecież wiara czyni rzekome cuda). Teraz afera jest wręcz pożądana, ale "kogo to obchodzi"... Nie jestem pewna, czy nie wolałabym mieć prawdziwego raka, zamiast tego, co z nim utożsamiam.
Ten pogląd natomiast zależy tylko i wyłącznie od mojego samopoczucia ("kobieta zmienną jest"), bo kiedy w mojej głowie buzuje serotonina i chce mi się tańczyć, problemy chowam gdzieś w najdalsze zakamarki świadomości i praktycznie dla mnie nie istnieją. Ale to, że chwilowo odkładam je na dalszy plan, nie znaczy, że znikają na dobre. Jaka szkoda.
Mm, za oknem rozlewa się różowo-pomarańczowa toń zchodzącego słońca - coś, co lubię najbardziej, bo jest to ostatnie (jakże mocne i kolorowe) słowo dnia. Zaraz potem następuje upragniony zmrok.
Ciekawe, że żaden wschód ani zachód nigdy się nie powtarza. Zupełnie jak ludzie - nie ma dwóch takich samych osób. A jednak każda z nich gra jeszcze inną osobę każdego dnia, bo to, jacy są naprawdę albo im przeszkadza, albo nie odpowiada, albo sobie z sobą nie radzą.
Mam "deja vu".
Ale wiecie co? Mimo wszystko: nie jest źle - iskierka nadziei i krzta optymizmu, jakie mi pozostały, dają mi tyle pozytywnego nastawienia, że potrafię się uśmiechnąć do znajomej w lustrze i powiedzieć sąsiadce w windzie "Dzień dobry". Choć nie wiem, czy aby to drugie nie zalicza się już do codziennej gry. W sumie jestem skłonna do tej drugiej hipotezy.