Tym razem macie dłuuugi opis , tak na dobranoc ode mnie misiaki ;*
_____________________________________________________________________________________________________________________
Nie pytaj mnie więcej co słychać. Nie dam rady milionowy raz powtórzyć, że u mnie wszystko w porządku. Nie dam rady znowu wymusić uśmiechu, czy to na twarzy, czy za pomocą głupiego średnika i nawiasu. Ale gdy spytasz znowu, gdy znowu będziesz nalegać, pęknę jak bańka mydlana i wyposzczę cały żal z siebie. Do życia, do siebie, do innych, do niej. Wycieknie ze mnie cała prawda wraz z krwią z serca.
Opowiem Ci o każdym dniu, kiedy budzę się ze snu, w którym oczywiście zjawiła się ona, piękna i jeszcze moja, a gdy podnoszę powieki jej nie ma. Tylko cisza, zła, pusta, samotna, cisza wkoło. I znowu ona, jako pierwsza myśl. Wstaję, przemywam twarz i nie mogę patrzeć w lustro. To naprawdę ja? Ta blada, sina twarz. Te przekrwione, spuchnięte oczy. Te zapadnięte policzki. Te sine usta. I zmarszczki. Chyba postrzałem się przez te parę godzin bardziej niż przez ostatnie lata. Mam ochotę uderzyć w lustro, zmyć ten obraz, ale twarz zostanie taka sama. Nie malował jej Matejko, jedynie Jakiś amator, dla którego malarstwo nawet nie było przyjemnością. Potem chodzę powoli, ociezale po mieszkaniu. Ciało jest tak ciężkie, że mecze się po chwili. Serce przygniata każdy organ, sprawiając, że waze teraz kilka ton. Duszę się , zniszczone płuca, nie umieją już pracować, a ja wciąż zapominam, że powinienem oddychać, choć to podobno pozwala żyć. Więc oddycham, ale moim tlenem jest myśl o niej. Wdycham ją z miłością, a wypuszczam z bólem. Upada. Próbuje wstać, upada. Poddaje się . Leżeć i widzę jak nisko już upadłem, może nie jako ciało , ale dusza. Jak bardzo jestem żałosny; leże na podłodze, nie potrafię się podnieść, nikt nie pomaga, a z oczu, które widzą tylko smutek, płynie jakaś ciecz, którą ludzie zaakceptowali jako normalną, np. : jak katar. Zbieram siły, wstaje, myślę o mamie, co by teraz zrobiła, co powiedziala, , czy tak bardzo mnie potepia za to co robię? Wiem, że chce mojego szczęścia, ale moje szczescie nie jest tym czego ona chce. Cóż, pozostaje mi jedynie wspierać się na Jej niewidocznym ramieniu i przetrwać kolejny dzień. Łykam stos tabletek, bo tak trzeba, bo muszę, bo umrę, bo serce, bo coś tam, bo chuj tam. Tocze się znów di mojego pokoju, włączam odtwarzacz, a w nim HuczuHucz. Wiem , że dobrze znasz ten numer, wiem, że też go lubisz. Zamykam oczy i tonę w marzeniach, gdzie ona, ja, RAZEM i nawijka Leszka jako soundtrack do tych chwil. Otwieram oczy, patrzę na zdjęcia na półce; mama, rodzeństwo, najlepszy przyjaciel, Maryś, Jula, zdjęcie z najlepszą ekipa i gdzieś wśród tych zdjęć Jej, słodkie, moje ulubione. Ten uśmiech, który pozwalał istnieć; te oczy, ich zieleń tańcząca z radoscia. Czuje jak cząsteczki cząsteczek, cząsteczek itd., serca pękają mi ponownie, jak łamie mi się z bólem mięsień, jak kruszy się niczym szkło, z ogromnym żalem i krzykiem. Jak błaga mnie o choć chwilę odpoczynku. A ja robię to samo patrząc w niebo. Chciałbym chwilę nie czuć, chwilę Być wolny od tego zabijajacego cierpienia. I nie wiem czy to Bóg czy diabeł, ale któryś z nich kieruje mój wzrok na moje biurko. Tak, tam jest. Włożyłem wszystko do pudełka, zamknąłem i obiecałem, że póki będzie nie rusze tego syfu. Ale jej nie ma, obietnica jest nieważna tak jak jej słowa. Otwieram pudełko, prochów więcej niż w aptekach; moje prochy szczęścia. LSD;kwas, ulubiony i najbardziej niszczący. Ale tylko on zdoła poradzić sobie z moim martwym środkiem. Wysypuje go na jej zdjęcie i dziele na działki niczym geodeta. Wciągam. Pomału odpływam. Jestem w innym świecie. Żegnaj smutku, do zobaczenia.