-Słucham.? - zapytała zaspanym głosem do słuchawki.
-Cześć KiKi. - odpowiedział głos ze słuchawki.
-Marco.?
-A kto inny może dzwonić do Ciebie o tej porze, co.? - zaśmiał się.
-Co chcesz, spać mi się strasznie chce...
-Jesteś sama w domu.? - spytał.
-Oczywiście, przecież mieszkam sama.
-To otwórz drzwi.
-Teraz.? - zapytała zdziwiona i głos się urwał. Domyśliła się, że stoi już pod drzwiami. Po chwili zwlekła się z łóżka w stronę drzwi.
-Po co przyszedłeś tak wcześnie.? Przecież dobrze wiesz, że niedawno wróciłam z imprezy.! - powiedziała spoglądając na zegarek. - jest prawie piąta rano, spałam tylko godzinę.
-No to co. Mam coś dla Ciebie. - usiadł na krześle, otwarł plecak i wyjął dwa piwa.
-Człowieku, nie mam ochoty na piwo.
-Zczekaj, nie skończyłem jeszcze. - Sięgnął ponownie do plecak. Wyjął teramos i małe zwiniątko.
-Co to jest.? - spojrzała na Niego pogardliwie.
-Kawa. Chcesz?
-No jak już jesteś to daj. - wzięła łyk kawy i usiadła obok. - A w tym papierku co jest.?
-Coś potrzebnego do zajebistej imprezy, ale nie teraz. Poczekaj chwilę. Mam coś jeszcze... - patrzyła osłupiale.
-Kanapki.?
-Tak, zrobiłem tak jak lubisz. Jedz. - rozkazał.
-No niech Ci będzie... - zrobiła tak jak kazał, bo nie miała nawet siły się z Nim o cokolwiek kłócić.
-A gdzie Ty byłeś całą noc.? - zapytała jedząc kanapkę, którą popijała piwem.
-Tu i tam. Załatwiłem parę tematów. I mam wszystko czego chciałem. - mówił dumnym głosem.
-Co masz na myśli.?
-A czy to teraz ważne.? - nie odpowiedziała. Podniosła się ciężko z krzesła i poszła do łazienki. Trapiło ją to co jej powiedział, ale jakoś nie miała ochoty Go wypytywać. Wróciła z łazienki i zapytała;
-To co robimy.?
-Ubieraj się, ale ładnie.! - podkreślił.
-Okeeej.... - zgodziła się bez gadania, bo wiedziała, że ma dla niej jakąś niespodziankę. Więc ubrała się czym prędzej, zrobiła makijaż i poprawiła włosy.
-Jestem gotowa. I co teraz.?
-Lecimy na bunkry. Czekają tam na nas. - uśmiechnął się tajemniczo.
-Kto czeka.?! Mów.!! - odkrzyknęła zadowolona.
-Nie powiem Ci. Bierz co trzeba i idziemy, bo i tak się spóźniliśmy moja słodka - cmoknął ją w czoło. W końcu wyszli. Przez cało drogę nie mogła się dowiedzieć o co chodzi i dlaczego akurat tam idą. Była bardzo ciekawa.
-Dobrze, że przynisłeś tą kawę, bo mnie postawiła na nogi. - mówiła uśmiechając się w stronę wschodzącego słońca.
Nie oczekiwała odpowiedzi. Gdy byli już prawie na miejscu, poprosił ją, aby stanęła na chwilę. Ściągnął zawiązaną chustę przy szluwce i zawiązł jej oczy. Prowadził ją, aż w końcu stanęli. Szybkim, ale delikatnym ruchem rozwiązał jej oczy.
-O jej.!!!!! - wykrzyknęła i rzuciał się w stronę przyjaciół stojących przed nią. - Co Wy tu robice.? Jak ja Was dawno nie widziałam.!
-A kto jak nie my możemy najlepiej się zabawić skarbie.? - zapytał Alan, kolega z gimnazjum.
-Kama.! Jakie Ty masz piękne włosy... Wygądasz wspaniale.! - mówiła wciąż mile zaskoczona.
-No to teraz chwila ciszy - wtrącił Marco. - Właśnie dziś robimy imprezę upamiętniającą naszą przyjaźń. Minęło dużo czasu od ostatniego spotkania więc na początek szampan i jedziemy.! - I korek wystrzelił w górę.
-To gdzie się wybieramy.? - zapytała KiKi, ptrząc na wszystkich.
-Jedziemy do Nowego Jorku.! Mam tam wynajęty apartament do przyszłego roku więc możemy się zabawić.! - zakomunikował z zadowoleniem Alan. Ruszyli w stronę autostrady i po kilku próbach złapali stopa.
Jechali z mężczyzną o imieniu Russel, który pochodził z Santa Rosa. Dowiedzieli się, ze pracuje tak daleko, bo ma na utrzymaniu troje dzieci z czego dwie córki mają 16 i 14 lat, a syn ma 17. Monica, Rebeca i Simon. Jego żona zmarła po wykańczjącej chorobie. Nie pytali na co chorowała, bo widzieli, że ciężku mu o tym mówić. Wzruszła ich ta historia. Chcieli dać mu pieniądze za podwózkę. Jednak on nie chciał pieniędzy, bo jak twierdził; "Robię to z dobrego serca". Stwierdzili, że każdy da coś od siebie. KiKi jako pierwsza zdjęła z szyi jeden z kilkunastu wisorków. Marco dał mu bluzkę, która miał mieć na imprezę. Była nowa więc na pewno jego synowi będzie odpowiadała. Kama dorzuciała od siebie parę zbędnych kosmetyków, a Alan podarował mu sto dolarów, bo nie miał co dać. Kazał podzielić po równo dla każdego. Pożegnali się grzecznie i zniknęli za rogiem. Nie chcieli już więcej mysleć o tym wykończonym życiem mężczyzną i jego dzieciach. Alan zaczął temat;
-No to moje drogie panie i mniej drogi kolego - ząsmiali się wszyscy. - Mam jeszcze pięć minut drogi do mnie więc trzeba zrobić sobie fotkę! Uśmiech proszę.!
Wszyscy stanęli obok siebie z szerokimi uśmiechami. Szczęśliwi, że znów są razem. Wolni. To był ich elemnt życia. Freedom.
To be continued...
Jeśli się komuś podoba pisać, jeśli nie to też pisać