nigdy większego hardkoru na bani, na duszy, na sercu, psychice.
nigdy nie było tak bardzo inaczej.
nigdy dziwniej.
przeżyłam święta w gronie rodziny swojego przyjaciela, w gronie prawie mojej rodziny.
przystawiał się do mnie mój prawie brat, brat przyjaciela.
skończyłam 18, impreza przednia.
wyjechali rodzice, zostaliśmy we 3. brzydkie rzeczy.
urządziliśmy sylwestra. wypij kielona za moją paskudną duszę.
pierwsza rajza, było cudownie, ale czas zapierdalał jak skurwysyn, nie ma innego określenia.
na następny dzień umieranie.
on był ostatnio moim wsparciem, a w końcu okazał się chodzącym kutasem.
przebłysk rozumu to wszystko za daleko brnie, a później na ciele rozbój w biały dzień.
mogliśmy być dla siebie bliscy, ale za dużo się stało, a jemu chodziło tylko o to, więc na wszystko już za późno.
wytrzeźwiałam i wszystko zrozumiałam.
przykleiłam sobie paznokcie na te imprezy i tak mi się zniszczyły moje własne, że musiałam ściąć i wyglądają teraz paskudnie.
czas więc na odnowę pod każdym względem.
w nowym roku 2014 zjadłam dotychczas ok. 1900 kcal. jest 5 stycznia, brawo ja