Trzecia nad ranem, kolejne samotne zmagania z bezsennością. Ostatnie krople jesiennego deszczu skapują z dachów niczym resztki whisky siłą wydobyte z dna butelki. Stoję w oknie jak gdyby gdzieś pośród spowitych mrokiem ulic znajdowała się odpowiedź na dręczące pytania: gdzie? po co? dla kogo? Kroczę przez życie bez żadnej pewności. Smakuję chwili, powoli spijam słodki owoc młodości. Owoc, który okazuje się jednak trucizną... krąży w żyłach, zatruwa serce i umysł. Najlepiej byłoby nie czuć nic, ukrywać się pod maską egoisty, który nienawidzi ludzi . Codziennie budzić się u boku innej kobiety by spojrzeć na nią i powiedzieć szczerze: nic dla mnie nie znaczy - kolejna z tych, którym dałem wiele przyjemności, ale których nigdy nie pokocham. Spróbuj tak żyć.... bardzo szybko otrzesz się o obłęd, sparzysz się i będziesz chciał cofnąć czas. Wrócić do tego co nigdy już nie wróci.
Nie wiem po co to piszę, może usnę dzięki temu wcześniej? Kończę ten pieprzony kieliszek.... i znów kładę się do chłodnego jak lód łóżka.