nie mam co wstawiać
--------------------------
W medycynie amazońskiej przy chorobach ciała, nie leczy się ciała lecz duszę. Wierzą tam, że to właśnie dusza w złym stanie wywołuje choroby ciała. Ciśnięte w sobie złe emocje, skrywane uczucia, zazdrość i inne głupoty nikomu nie potrzebne, nie uzewnętrznione powodują złą energię która wkońcu zaczyna trawić narządy wewnętrzne. Coś w tym jest, skoro tak szybko skutki stresu odczuwamy w swoim ciele na różne sposoby. Mi długo zajęło otworzenie się na świat i zobaczenie pewnych kwestii z innych stron, od dziecka jesteśmy blokowani przez środowisko , rodziców, miejsce, znajomych, media. Zostają nam wciśnięte gotowe myśli do głowy, przekonania, słowa, dlatego zmieniając całe otoczenie tak często jesteśmy zaskoczeni tym że inni myślą zupełnie inaczej i się z tym nie zgadzamy, normalne. Długo mi zajęło żeby zrozumieć poglądy obcych mi wcześniej ludzi, teraz mam wrażenie że widzę więcej dzięki temu że się nie zamknęłam w swoich destrukcyjnych poglądach. Kilka lat temu uświadomiłam sobie że jest jakaś energia, którą wytwarza każdy człowiek i ją uzewnętrznia. Energia nigdy nie ginie, ona krąży i wraca ze zdwojoną siłą. Wierze, że każde złe słowo, negatywna myśl, pesymistyczne odczucie, złość, zazdrość, pogarda, nienawiść a nawet smutek zmienia się w tą energię i ona bardzo szybko do nas wraca. Piszę o tej złej bo ją zauważamy bardziej niż tą dobrą. Wiem że to ja tworzę swoją teraźniejszość i przyszłość i że każda rzecz która mnie spotyka jest konsekwencją wcześniejszych czynów, słów i myśli. W tym całym moim przekonaniu musiałam zrozumieć wszystko w co wierzę, dlatego też natknęłam się na pewne wątpliwości. Dlaczego człowiek który według mnie jest dobrym człowiekiem i stara się dążyć do własnych marzeń, pomoga bezinteresowanie innym i oddałby nerkę drugiemu człowiekowi gdyby było trzeba nagle okazuje się że sam musi wychować swoje dzieci, bo umiera mu żona, nie ma nawet chwili na żałobę bo musi być silny, jego firma bankrutuje a prywatnie ma dożywotni kredyt na dom, rząd ma go w dupie, inni trochę zaczną mu współczuć ale przejdą obojętnie dalej, zostaje sam, czekając na cud. Więc dlaczego? I zdałam sobie sprawę że to nie chodzi tylko o to, chodzi też o mega wiele innych spraw o to co miał w głowie myśląc o sobie, że może nie do końca w siebie wierzył, że może zamiast cieszyć się dniem bał się o jutro, jest wiele czynników które to spodowały. Oczywiście są rzeczy które nie są zależne od nas jak na przykład myślenie drugiego człowieka, ale to już inna sprawa. Ostatnio spotkało mnie wiele przykrych rzeczy, poprostu lawina niepowodzeń i zastanawiałam się dlaczego skoro starałam się, działałam na 100% i skrupulatnie przestrzegałam najmniejszych głupot, no właśnie, wydaje mi się, że to przez ten strach że mimo wszystko może coś się nie udać, przez te kilka negatywnych słów wykrzyczanych w złości, niezadowolenie z pogody, kolejek w sklepie, czy że coś mnie za szybko obudziło, gdy długo starałam się zasnąć. Zapomniałam w co wierzę. A gdy sobie przypomniałam odrazu poczułam ulgę. Masakra mam tyle jeszcze myśli w głowie i przykładów, ale chyba mnie poniosło z tym wpisem więc poprostu go urwę. Zdrowia! :)