Jesień to moja ukochana pora roku, jednak mój układ odpornościowy nie podziela mojego zdania. Co chwilę coś łapię, też tak macie?
Trzy dni przeleżałam w łóżku, wracam powoli do żywych. Przesypiałam całe noce i połowę dnia, i wiem doskonale, że nie było to związane tylko z przeziębieniem. Zazwyczaj bywało tak, że podczas choroby depresja jakby znikała, ból zostawał zastąpiony innym bólem, tym razem szło podwójnie i w gruncie rzeczy sen okazał się zbawiennym rozwiązaniem. Przeczekałam. Gdy infekcja odpuściła pozostało mi już tylko poskładać się do kupy i działać dalej. Brzmi banalnie, szkoda, że w rzeczywistości jest inaczej. Nauczyłam się już trochę kiwać depresję, wciąż wiele mnie to kosztuje, wyjść z łóżka, wyjść z domu, wyjść ze znajomymi, wyjść do ludzi, wyjść do pracy. Za każdym razem kiedy uda mi się to zrobić jestem dumna z siebie i szczęśliwa, że jestem poza domem. Muszę przeskoczyć kilka wysokich murów żeby przypomnieć sobie, że jestem roześmianą z natury osobą, ciepłą, towarzyską, pełną energii, skierowaną do ludzi. Murów jest czasem więcej niż zazwyczaj, więc czasem też się poddam, wybiorę łatwiejszą drogę i staram się pogodzić z tym. Nauczyłam się na pewno wyrozumiałości dla samej siebie, potrafię czule powiedzieć "nic się nie stało, jesteś ok". Zaczęłam też akceptować depresję, nie wpadam w paniczne rozgoryczenie zadając dziesiątki pytań nie wiadomo w sumie komu, dlaczego mnie to dotknęło i jak mam się z tego wydostać. Nie ma innego wyjścia jak pogodzić się z faktami. To już 5 miesięcy leczenia, jest duża poprawa. Chciałabym bardzo całkowicie wrócić do zdrowia :)